Żyć na kredyt coraz trudniej

Okrągła, 20. rocznica rozpoczęcia przemian wolnorynkowych w Polsce przyniosła wiele szczegółowych analiz i dyskusji. Trochę brakuje ogólnego, systemowego spojrzenia na modus operandi systemu finansów publicznych w tych dwóch dekadach

Publikacja: 28.01.2011 03:02

Żyć na kredyt coraz trudniej

Foto: Fotorzepa, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Gdyby na finanse publiczne spojrzeć z 20-letniej perspektywy przemian wolnorynkowych, jednym z pierwszych spostrzeżeń musiałoby być to, że system nie jest samowystarczalny. Finanse państwa nie są zbilansowane ani w krótkim (rocznym), ani w dłuższym horyzoncie czasowym (np. w ramach cyklu gospodarczego). Wciąż wymagają zasilania z zewnątrz. Czy to wpływami ze sprzedaży aktywów odziedziczonych po poprzednim systemie, czy poprzez zaciąganie nowego długu na rynkach finansowych.

Taki system jest nie do utrzymania, szczególnie w kontekście zmian demograficznych, które czekają nasze społeczeństwo.

[srodtytul]Remanent po poprzednim systemie[/srodtytul]

Gdyby wprost zsumować wartość przychodów prywatyzacyjnych w latach 1990 –2010, otrzymalibyśmy sumę nieco ponad 125 mld złotych. Takie dane nie byłyby jednak miarodajne, gdyż złoty 10 czy 20 lat temu miał inną wartość niż obecnie. Standardową procedurą w takich przypadkach jest sprowadzenie danych do wspólnego mianownika czasowego (wartość bieżąca netto). Gdyby przyjąć założenie, że wpływy w kolejnych latach były inwestowane i przynosiły zwrot równy średniemu trzymiesięcznemu WIBOR, ich wartość „w pieniądzu roku 2010” wynosiłaby ok. 250 mld zł.

Dotychczas sprzedane aktywa reprezentują znaczną większość tego, co można w miarę bezpiecznie sprzedać. Gdyby chcieć sprzedać wszystko, prawdopodobnie uzbierałoby się jeszcze nieco ponad 100 mld zł.

Wraz z aktywami po poprzednim systemie odziedziczyliśmy jednak także dług. W roku 1989 zobowiązania Skarbu Państwa wobec wierzycieli zagranicznych wynosiły 42,3 mld dolarów, głównie wobec wierzycieli skupionych w Klubie Paryskim (rządy państw) oraz Londyńskim (wierzyciele prywatni). W pierwszej połowie lat 90. dokonano restrukturyzacji spłat oraz umorzenia części odsetek, ale i tak na koniec 1994 roku zadłużenie wynosiło 42,7 mld ówczesnych dolarów. Ile spośród tych długów udało się dotąd spłacić? Formalnie prawie wszystkie, jednak w sensie ekonomicznym prawie żadnego. Skąd ten paradoks?

Te zobowiązania, które wtedy były do spłaty, już zostały formalnie spłacone, jednak… poprzez emisję innych zobowiązań, głównie długu na rynku zagranicznym. Aby w sensie ekonomicznym mówić o spłacie długu, musiałaby zaistnieć taka sytuacja, abyśmy po odliczeniu wszelkich wydatków budżetu państwa mieli jakąś nadwyżkę, która spłaciłaby choć część długu. Takiej sytuacji jednak nie mieliśmy nigdy od początku transformacji – zawsze był deficyt, zawsze dług narastał, zmienne były jedynie forma tego długu oraz tempo jego przyrostu. Czasami mylne wrażenie zmniejszania się długu było wywoływane wahaniami kursów walutowych (co wpływa na wycenę długu w walutach obcych) – jednak jak dotąd spłata polegała jedynie na zamianie jednego długu na inny.

Gdyby przeliczyć 42,3 mld dolarów z roku 1994 na dolary roku 2010 (przyjmując założenie inwestowania ich po średniej w danym roku stawce trzymiesięcznego LIBOR w dolarach amerykańskich), otrzymalibyśmy około 75,8 mld USD, czyli po kursie z końca 2010 roku równowartość ok. 225 mld zł. Innymi słowy, z grubsza wartość dotychczas sprywatyzowanego majątku zbliżona była do sumy odziedziczonego zadłużenia. Problem jednak polega na tym, że aktywa sprzedano w ramach prywatyzacji, a wpływy z nich skonsumowano. Długu jednak nie spłacono, a jedynie rolowano (ponosząc po drodze koszty odsetek), dokładając do tego nowy dług, generowany systematycznie w finansach publicznych, niezależnie od tego, czy mamy wzrost gospodarczy czy recesję.

[srodtytul]Liczniki kręcą się szybciej[/srodtytul]

Spójrzmy na łączną skalę tego zadłużenia. Ostatnie oficjalne dane Ministerstwa Finansów mówią o zadłużeniu sektora finansów publicznych na poziomie 746,1 mld zł na koniec września 2010 roku. Biorąc pod uwagę, że z tej kwoty równowartość ok. 225 mld zł to dług „odziedziczony”, pozostałe ok. 521 mld zł to dług netto zaciągnięty w ostatnim 20-leciu. Innymi słowy, od początku transformacji do długu odziedziczonego po poprzednim systemie dołożono kolejne ponad 500 mld zł, mimo że w międzyczasie skonsumowano większość aktywów odziedziczonych po poprzednim systemie.

Na koniec 2010 roku zadłużenie wyniesie grubo ponad 750 mld zł, na horyzoncie nie widać zaś żadnych oznak tego, aby przyrost długu miał zahamować. Wręcz przeciwnie, planuje się dalszy wzrost zadłużenia, jedynym ograniczeniem zaś wydaje się ustawowy limit 55 proc. PKB dotyczący kategorii państwowego długu publicznego (zbliżony, choć nie tożsamy z długiem sektora finansów publicznych). Do obliczeń limitu zadłużenia używa się nominalnego PKB, na który składają się wzrost realny oraz inflacja. To powoduje, że ten limit 55 proc. z roku na rok się podnosi – dominujący obecnie styl myślenia stara się jedynie o to, aby tempo wzrostu długu utrzymywać poniżej tej coraz wyżej zawieszonej poprzeczki. W ciągu kilku lat oznacza to dalszy istotny wzrost zadłużenia. Opublikowany w sierpniu 2010 roku dokument rządowy: wieloletni plan finansowy zakłada wzrost państwowego długu publicznego o kolejne ponad 180 mld zł od końca 2010 do końca 2013 roku.

[srodtytul]Na co idą pieniądze[/srodtytul]

Jeśli tak bardzo i tak szybko się zadłużamy, to oczywiście powstaje pytanie, na co idą te pieniądze. Niestety, w minionym 20-leciu nie zbudowaliśmy niczego porównywalnego ani do Centralnego Okręgu Przemysłowego, ani do Gdyni. Nie zbudowaliśmy nawet porządnych dróg (nie wspominając o przysłowiowych już autostradach) – budujemy je dopiero teraz, głównie za nie nasze pieniądze (fundusze europejskie). A i to idzie po grudzie, gdyż w związku z już osiągniętym poziomem długu mamy trudność z dołożeniem własnej złotówki do każdych 3 – 4 złotych, które dostajemy z Unii.

Skąd więc te długi, jeśli nie z poważnych inwestycji? Trochę inwestycji jednak było (wyraźniej ruszyły w ostatnich latach, wspierane funduszami z UE). Jednak dominująca część długu to koszty potężnego przestawienia systemu gospodarczego, przeorientowania go z gospodarki nakazowej i „współpracy w ramach RWPG” na rynkową konkurencję z krajami i na rynkach znacznie bardziej zaawansowanych, gdzie początkowo nasze firmy nie miały czego szukać. Tego rodzaju przekształcenia wiązały się ze znacznymi kosztami społecznymi, których część rozładowywano łatwym dostępem do rent (lata 90.), wysyłaniem ludzi na emeryturę znacznie szybciej niż w innych krajach (pomimo zmian w tym zakresie wciąż mamy jeden z najniższych średnich wieków faktycznego przechodzenia na emeryturę w krajach OECD). Amortyzowanie kosztów społecznych poprzez transfery społeczne przełożyło się na jeden z najniższych w EU i OECD wskaźników aktywności zawodowej w Polsce.

Na dług złożyły się koszty dotowania tych sektorów gospodarki, które nie potrafiły (bądź nie widziały takiej konieczności, licząc na ciągłe zasilanie z budżetu państwa) dojść do samowystarczalności ekonomicznej. To wreszcie koszty zaniechań, ciągłego odkładania „na po wyborach” zmian równoważących budżet.

Lista oczywiście jest znacznie dłuższa, można też znaleźć dodatkowe „okoliczności łagodzące”, jak np. wprowadzenie reformy emerytalnej, która częściowo ujawniła (a nie wygenerowała) dług międzypokoleniowy.

[srodtytul]Powstrzymać narastanie kuli śniegowej[/srodtytul]

To wszystko jednak nie może przesłonić zasadniczej cechy naszego systemu ekonomicznego – opiera się on na ciągłej konsumpcji zasobów, albo tych wytworzonych w przeszłości (prywatyzacja), albo tych, które dopiero mają być wygenerowane w przyszłości (zaciąganie długu). To ciągłe życie na kredyt odbywa się w warunkach sprzyjającej demografii, która jednak nieubłaganie będzie się zmieniać na niekorzyść.

Jeśli teraz, kiedy na jedną osobę w wieku poprodukcyjnym przypada 2,6 osoby w wieku produkcyjnym, mamy ciągłe akumulowanie długu, to jak będzie wyglądała sytuacja po 2015 roku, od kiedy szybko będzie rosła liczba osób w wieku poprodukcyjnym? W 2030 roku na jedną osobę w wieku poprodukcyjnym będzie przypadało mniej niż 1,5 osoby w wieku produkcyjnym (raport „Polska 2030”, str. 69). Jeśli do tego czasu istotnie nie poprawi się współczynnik aktywności zawodowej osób w wieku produkcyjnym (obecnie nieco ponad 72 proc.), to niebezpiecznie zbliżymy się do poziomu 1 osoby pracującej przypadającej na 1 osobę w wieku poprodukcyjnym. Uwzględniwszy osoby w wieku przedprodukcyjnym (np. własne dzieci osoby pracującej), będzie więcej niepracujących niż pracujących.

Jak wtedy będą wyglądały finanse państwa? Jeśli dotychczas, mając dobrą albo bardzo dobrą sytuację demograficzną, nasz system zadłużył każdego z 16,2 mln pracujących na ponad 46 tys. zł, plany na kolejne lata zakładają zaś dalszy wzrost zadłużenia, to kiedy przyjdzie ten moment, że zadłużenie nie będzie już rosło (nie tylko w odniesieniu do PKB)? Kiedy zaczniemy je spłacać?

Jeśli teraz nie zaczniemy przeciwdziałać procesowi narastania kuli śnieżnej zadłużenia, to w każdym kolejnym roku będzie trudniej ze względu na coraz wyższy dług i coraz trudniejszą sytuację demograficzną, czyli rosnące potrzeby finansowania rent, emerytur oraz usług medycznych. Musimy przerwać błędne koło narastania długu, gdyż inaczej w końcu jego ciężar może się stać nie do udźwignięcia.

[i]Autor jest głównym ekonomistą banku Pekao SA

Wyrażone w artykule poglądy są poglądami osobistymi autora, nie zaś instytucji, z którą jest związany[/i]

Gdyby na finanse publiczne spojrzeć z 20-letniej perspektywy przemian wolnorynkowych, jednym z pierwszych spostrzeżeń musiałoby być to, że system nie jest samowystarczalny. Finanse państwa nie są zbilansowane ani w krótkim (rocznym), ani w dłuższym horyzoncie czasowym (np. w ramach cyklu gospodarczego). Wciąż wymagają zasilania z zewnątrz. Czy to wpływami ze sprzedaży aktywów odziedziczonych po poprzednim systemie, czy poprzez zaciąganie nowego długu na rynkach finansowych.

Pozostało 95% artykułu
Finanse
Polacy ciągle bardzo chętnie korzystają z gotówki
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Finanse
Najwięksi truciciele Rosji
Finanse
Finansowanie powiązane z ESG to korzyść dla klientów i banków
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Czas na odważne decyzje zwiększające wiarygodność fiskalną
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Finanse
Kreml zapożycza się u Rosjan. W jeden dzień sprzedał obligacje za bilion rubli