Wczoraj Aleksander Łukaszenko ogłosił uwolnienie od połowy września kursu miejscowego rubla (zwanego zajączkiem). To właśnie dyktator hamował to, co już dawno powinno mieć miejsce, czyli urealnienie kursu. Dziś za dolara w obrocie międzybankowym sprzedający chcą ok. 10 tys. zajączków. Bank centralny na polecenie Łukaszenki utrzymuje kurs na poziomie 5058 rubli. Teraz szefowa banku Nadieżda Jermakowa przyznała w wywiadzie dla Interfaksu, że bank będzie interweniował jeżeli uwolniony kurs zbyt poszybuje.
- Mamy do tego środki, ale ich źródła na razie nie mogę ujawnić. Pieniądze leżą na rachunkach a nie tylko w rezerwach. Będą i nowe źródła. Głowa państwa (tj. Łukaszenko) obiecał na posiedzeniu, że do końca roku z inwestycji wpłynie 5 mld dol. - podaje Jermakowa.
Problem w tym, że jak na razie wpływy z inwestycji wg. oficjalnych danych to 0,5 mld dol. a w rezerwach złoto-warutowych kraju jest ok. 1 mld dol. w walutach. Za pół roku ujemne saldo obrotów z zagranicą wynosi już 4,32 mld dol.
Nikt też nie chce już pożyczać Białorusi. Kredytowanie wstrzymał MFW, bank wspólnoty Euroazjatyckiej. A Sbierbank chce za 2 mld dol. kredytu 35 proc. akcji największego białoruskiego przedsiębiorstwa (Biełaruskalij).
Białoruskie firmy toną w długach. Rosyjski Alfa-bank wygrał w sądzie sprawę przeciwko Brestenergo, które nie spłacało kredytów.