Starcia z policją, gaz łzawiący na ulicach. Zatrzymany transport w całym kraju, opustoszałe lotniska, promy łączące wyspy przycumowane u nabrzeży. Zamknięte szpitale i szkoły. Strajkowały nawet policja, celnicy, ochrona wybrzeży i strażacy. Tak wyglądała w środę Grecja.
Nie wiadomo było, jak długo potrwają protesty. Dwa związki zawodowe – ADEDY zrzeszający pracowników sektora publicznego i GSEE z sektora prywatnego – zapowiadają protesty przez cały czas trwania negocjacji greckiego rządu z tzw. trojką – przedstawicielami Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Europejskiego Banku Centralnego i Komisji Europejskiej. Efektem tych negocjacji ma być wypracowanie takiego systemu cięć wydatków i podwyższenia podatków, który otworzy Grecji drogę do uzyskania szóstej z kolei transzy z wartego 110 mld euro pakietu pomocowego przyznanego w maju 2010 r.
– Nasze strajki mają na celu zmuszenie rządu i MFW do ponownego przeanalizowania swojej nieszczęsnej polityki – mówił Stathis Anestis, rzecznik GSEE. – Chcemy wrócić do naszego dawnego życia – skandowali uczestnicy demonstracji na placu Syntagma w centrum miasta.
Rząd w Atenach nie jest już tak uległy wobec wymogów swoich wierzycieli jak jeszcze kilka tygodni temu. Zaskoczył w tym tygodniu rynki finansowe, kiedy przyznał, że nie będzie w stanie tak obniżyć deficytu budżetowego, jak wynikało to z wcześniejszych ustaleń z trojką. Minister finansów Evangelos Venizelos nie ukrywa, że najprawdopodobniej recesja będzie głębsza, niż wcześniej sądzono. Z kolei premier Grecji Jeorjos Papandreu kategorycznie odrzucił sugerowane przez MFW wypowiedzenie układów zbiorowych w instytucjach publicznych oraz obniżenie płacy minimalnej. – Nie jesteśmy Bangladeszem – powiedział.
Środowy strajk to jeszcze nie koniec protestów. Na 19 października zapowiedziane są demonstracje pracowników firm przeznaczonych do prywatyzacji, w tym portu w Salonikach i największej w kraju firmy energetycznej.