W większości państw strefy euro w ciągu dekady do 2007 r. ceny domów i mieszkań wzrosły o kilkadziesiąt, a nawet kilkaset procent. Niemcy jednak tamten boom całkowicie ominął. Jak wynika z danych zebranych przez Bank Rozrachunków Międzynarodowych, pod koniec 2009 r. ceny nieruchomości na rynku wtórnym były nad Renem nawet niższe niż 17 lat wcześniej.
Na rynku pierwotnym ceny poszły w górę, ale marginalnie. Specyfiką niemieckiego rynku był też niski odsetek mieszkań własnościowych, a wysoki wynajmowanych (w ub.r. zaledwie 45 proc. Niemców miało własne M). Ale w 2010 r., gdy w Grecji rozpoczął się kryzys, który następnie rozprzestrzenił się na inne kraje strefy euro, nadreński rynek domów zaczął się szybko zmieniać.
Namacalne aktywa
Według portalu nieruchomościowego Europace, od początku 2010 r. średnia cena kupowanej w Niemczech nieruchomości wzrosła o ponad 14 proc. Ale w dużych miastach wzrost cen był jeszcze wyraźniejszy. Z danych firmy doradczej Jones Lang LaSalle wynika, że w Berlinie od 2009 r. mieszkania podrożały o 37,5 proc., przy czym tylko w 12 miesiącach do połowy br. o 22,5 proc. Równie szybko zwyżkują ceny w Hamburgu, Monachium i Duesseldorfie.
Eksperci dostrzegają kilka przyczyn boomu na niemieckim rynku nieruchomości. Wszystkie są jednak bezpośrednio powiązane z kryzysem w eurolandzie. To on wymusił na Europejskim Banku Centralnym obniżkę głównej stopy procentowej do 0,5 proc., wskutek czego kredyty hipoteczne w euro są dziś rekordowo tanie. – Kupno nieruchomości znalazło się dzięki temu w zasięgu możliwości wielu gospodarstw domowych – wskazuje Stefan Mitropoulos, analityk z banku Helaba.
Ale rynkiem nieruchomości interesują się też ci, których było na nie stać i przed obniżką stóp, w tym zagraniczni inwestorzy. – Ludzie mają za sobą fatalne doświadczenia z innymi inwestycjami, np. w fundusze lub akcje. Chcą czegoś namacalnego – tłumaczył niedawno na łamach „FT" Kai Eders z agencji nieruchomości Engel & Völkers.