Próba opodatkowania wkładów bankowych na Cyprze oburzyła Europejczyków, bo podważyła bezpieczeństwo ich lokat. Ale w rzeczywistości depozyty nie są bezpieczne już od kilku lat za sprawą tzw. fiskalnego ucisku.
Terminem tym określa się różne pomysły władz na transfer pieniędzy od oszczędzających do zadłużonych, w tym samych rządów. Lista środków represyjnych jest długa. Są na niej m.in. regulacje, które skłaniają banki, ubezpieczycieli i fundusze emerytalne do zaangażowania w obligacje skarbowe. Popyt na te papiery mogą też zgłaszać banki centralne w ramach tzw. ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE). Banki centralne sterują też stopami procentowymi, a za ich pośrednictwem oprocentowaniem lokat i kredytów. Te metody „finansowego ucisku" najlepiej działają w połączeniu z inflacją, która obniża realną wartość długów kosztem oszczędzających.
„Finansowy ucisk" pomógł rządom szybko ograniczyć zadłużenie po II wojnie światowej. Dziś jednak wiele z nich znów ma problem z długiem, a na domiar złego mocno zadłużony jest sektor prywatny. I znów realne (pomniejszone o inflację) oprocentowanie lokat i obligacji w wielu krajach Zachodu jest ujemne.
W Polsce było tak w 2011 r. Wówczas, jak wyliczają analitycy Comperia.pl, Polacy stracili na lokatach realnie około 2,5 mld zł. W ub.r. zarobili ok. 118 mln zł, ale gdyby nie inflacja i podatek Belki, zyski sięgnęłyby ponad 21 mld zł. Obecnie jednak, gdy inflacja wyhamowała, na lokatach i obligacjach da się zarobić.