Polski hydraulik był symbolem walki o wolne usługi zaraz po wejściu naszego kraju do Unii Europejskiej w 2004 roku. Po wielu miesiącach debat, protestach związków zawodowych, próbach przezwyciężenia oporu najbardziej socjalnych państw UE, przyjęto ostatecznie w grudniu 2006 roku dyrektywę usługową w złagodzonej formie.
Już zadziałała ona pozytywnie, choć obowiązuje teoretycznie od grudnia 2009 roku, a w praktyce w wielu krajach (w tym w Polsce) nowe prawo zostało wprowadzone w życie jeszcze później.
Według szacunków Komisji Europejskiej, na które powołuje się londyński think tank Open Europe, dała ona korzyści sięgające 0,8 proc. produktu krajowego brutto, czyli 101 mld euro. Dalsze otwarcie rynku usług mogłoby przynieść od 0,65 do nawet 2,31 dodatkowego wzrostu gospodarczego rocznie – szacuje Open Europe w raporcie, który ma zostać oficjalnie opublikowany w środę. „Rz" udostępniono wcześniej treść tego dokumentu.
Zasada kraju pochodzenia
Kluczowe dla dalszego zliberalizowania rynku usług jest wprowadzenie zasady proponowanej pierwotnie przez Komisje Europejską, ale odrzuconą przez grupę państw Wspólnoty. Chodzi o zasadę kraju pochodzenia. Przewiduje ona, że każda firma może świadczyć usługi w innym kraju UE według zasad obowiązujących w kraju ojczystym, a więc polska firma mogłaby działać na rynku niemieckim przestrzegając tylko polskich reguł.
Według londyńskiego think tanku to świetny sposób na pobudzanie wzrostu gospodarczego, dający większe korzyści niż inne propozycje, a na dodatek bezkosztowy z punktu widzenia budżetowego. Dla porównania zwiększenie możliwości pożyczkowych Europejskiego Banku Inwestycyjnego da dodatkowy wzrost 0,47 proc. PKB, proponowane tzw. obligacje projektowe (na inwestycje infrastrukturalne) – 0,04 proc. PKB, a roczna wartość funduszy strukturalnych to 0,5 proc. PKB.