Tymczasem nasze rozważania, zainspirowane czasowym zamknięciem działania wielu agencji rządowych w SZAP-ie (Stany Zjednoczone Ameryki Północnej – red.) znanym potocznie jako government shutdown, powinny także dotyczyć pytania, ile ma być państwa w państwie. Czyli jaką część dochodu powinni nam zabierać na finansowanie różnych funkcji państwa, żeby Polakom dobrze się żyło.
Żeby to ocenić, spójrzmy na dwie ekstremalne sytuacje, gdy podatki i składki ZUS wynoszą zero i gdy wynoszą 100 proc.
W pierwszym przypadku mielibyśmy realnie ponad dwukrotnie większe dochody (bez ZUS, PIT, VAT i akcyzy), ale musielibyśmy z nich opłacić naukę dzieci, koszty leczenia i opieki, być może także kupić sobie broń, żeby się ochronić przed przestępcami. Zaraz, przecież i tak płacimy za leczenie, bo dostęp do publicznej służby zdrowia jest coraz gorszy, a jak pokazują dane, ponad połowa studentów w Polsce płaci za studia, co łamie konstytucję, ale nikt się tym nie przejmuje.
Do tego dochodzi jeszcze ochrona granic, ale nasza armia i tak nie byłaby nas w stanie obronić przed atakiem Niemiec czy Rosji, więc być może to zbędne wydatki, a przecież Słowacja czy Litwa nas nie zaatakuje.
W drugim modelu państwo zabierałoby nam 100 proc. dochodów i zapewniało wszystko za darmo. To już przerabialiśmy w socjalizmie i wiadomo, jak się wtedy żyło i czym to się skończyło. Skoro mi zabiorą wszystkie dochody, to po co mam pracować albo prowadzić firmę. W takim systemie nie ma rozwoju gospodarczego i gospodarka prędzej czy później musi się załamać.