Największy niepokój panuje wśród przedsiębiorców niemieckich – najsilniej związanych z rynkiem rosyjskim. Niemcy to tak naprawdę drugi po Chinach największy zagraniczny inwestor u naszego wschodniego sąsiada. W odróżnieniu od inwestorów z Chin, Stanów Zjednoczonych czy Japonii, wśród których dominują wielkie koncerny, projekty znad Renu bazują na małym i średnim biznesie.
Według danych Niemieckiej Federacji Przemysłu w Rosji swoje oddziały i spółki zależne ma aż 6200 niemieckich firm, które miały zainwestować tam ponad 20 mld euro (tu jest rozbieżność z danymi Rosstatu, który niemieckie inwestycje ocenia na 21,3 mld dol.). Niemców szczególnie zaniepokoił pomysł rosyjskiego senatora Andrieja Kliszasa, by w ramach rewanżu za sankcje „wywłaszczyć majątki europejskich i amerykańskich firm".
Niemcy chwalą ?dobry klimat
Kliszas, jeden z najbogatszych rosyjskich senatorów (były prezes koncernu Norylski Nikiel), zaproponował takie działania podczas posiedzenia Rady Federacji 5 marca, a tydzień później sam znalazł się na czarnej liście Rosjan objętych sankcjami.
– Nie ma sensu wcześniej wypróbowywać scenariuszy rodem z thrillerów – uspokajał kolegów z mniejszych firm Hans Diter Petsh, dyrektor finansowy koncernu Volkswagen, który ma w Rosji m.in. dużą montownię w Kałudze.
Podobnie uważają szefowie obecnych w Rosji Siemensa i Bayera, a także Michael Harms, prezes Niemiecko-Rosyjskiej Izby Handlowej. W wypowiedzi dla Deutsche Welle przypomniał, że w ciągu ostatnich 15 lat rosyjskie władze zrobiły wiele, by przyciągnąć zagranicznych inwestorów. Stworzyły „wspaniały inwestycyjny klimat", dając takie zabezpieczenia i gwarancje dla obcych firm, o których rosyjskie przedsiębiorstwa mogą tylko pomarzyć. Prezes Harms musiał zapomnieć, że to właśnie niemiecki biznes napisał kilka lat temu list do ówczesnego premiera Władimira Putina, skarżąc się na korupcję, biurokrację i brak klimatu do inwestowania.