Coraz więcej firm szuka pracowników. Polska nie przyciąga już inwestycji niskimi płacami.
Wałbrzyska Faurecia, producent foteli do aut, od kilku miesięcy bezskutecznie poszukuje szwaczek. Oferuje po 2,5 tys. złotych pensji, gwarantuje kilkuletnie zatrudnienie i dotuje dojazdy. Chętnych jednak brak, choć w tym powiecie wskaźnik bezrobocia sięga 24,9 proc. i należy do najwyższych w kraju.
Podobne problemy ma gigant e-handlu Amazon, który od kilku miesięcy nie może skompletować załogi swoich magazynów we Wrocławiu i Poznaniu (4,5 tys. stałych oraz 7,5 tys. sezonowych pracowników). Firma nie chce szarżować z płacami, ale kusi stałym zatrudnieniem, premiami, obiadami za złotówkę i zwiększyła zasięg dowozów pracowników nawet do 100 km.
Z problemem zatrudnienia boryka się też m.in. Samsung produkujący we Wronkach sprzęt AGD. Według Tobiasza Kowalczyka, prokurenta, kłopoty z pozyskaniem pracowników nasiliły się w połowie roku. Teraz firma dowozi ich nawet z odległości kilkudziesięciu kilometrów. Podobny problem mają jej kooperanci. Samsung chce utworzyć niedaleko klaster poddostawców, ale to okazało się wyjątkowo trudne. Jedna z firm w ogóle zrezygnowała ze współpracy, gdy sprawdziła, że nie znajdzie tu tylu osób, ile potrzebuje.
Przedstawiciele Work Service, lidera usług HR, wręcz mówią, że dziś coraz częściej to pracodawcy muszą zabiegać o chętnych do pracy, i to nie tylko o fachowców. Coraz częściej brakuje zwykłych rąk do pracy, zwłaszcza w zachodniej i południowej Polsce – w regionach chętnie wybieranych przez zagranicznych inwestorów, których kusiły niskie koszty pracy i teoretycznie wysokie bezrobocie. Firmy na razie bronią się przed koniecznością podnoszenia płac, ściągając pracowników z coraz dalszych okolic.