Jeśli zaś chodzi o życie, Scorsese jest nadziei pozbawiony, a i nam odbiera złudzenia w kwestii rządzących Ameryką. A to przecież metafora świata.
Oczywiście mamy w pamięci „House of Cards" rozgrywający się w Białym Domu, gdzie urzęduje teraz Donald Trump, którego afery obyczajowe i powiązania napawają wszystkim poza optymizmem. Serial z Trumpem, pomimo że pokazał perspektywę finałowego impeachmentu, wciąż jest jednak w fazie pisania scenariusza i nie wiadomo, czy trafi do produkcji. Tymczasem „Irlandczyk" jest po premierze i i już budzi przerażenie.
Przeczytaj też recenzję Marcina Kube: Gansterski klub seniora
Między bajeczki można włożyć pijarowskie slogany Netflixa, które nakierowują naszą uwagę na konwencję retro i nostalgiczne spotkanie Scorsese z równie wybitnymi aktorami. Z kolei wersja eksponująca jako główny motyw niewyjaśnioną do dziś śmierć szefa związków zawodowych Jimmy'ego Hoffy to tylko wierzchołek góry lodowej. Ale gdy roztrzaska się o nią naiwność i idealizm widza, musi zajrzeć głębiej, by zobaczyć, co się dzieje w mętnej wodzie polityki i jakie żerują tam rekiny.
Scorsese oraz znakomity scenariusz Stevena Zailliana burzy wielki amerykański mit Johna Kennedy'ego. Oczywiście liczne publikacje od lat mówią o powiązania Kennedych z mafią. Również w Polsce, na Malta Festival, pokazano „The Truth about the Kennedys" Luca Percevala, który przez bite trzy godziny wyliczał przestępstwa rodziny prezydenta USA, które utorowały mu drogę do władzy nad największą światową potęgą. Ale to film jest najważniejszą ze sztuk, w nim zaś królowała lewicowa fantazja „JFK" Olivera Stone'a o wspaniałym przywódcy zabitym przez prawicowych oszołomów.