Czy miała pani jakieś przeczucia podczas realizacji „Rezerwatu”? Spodziewała się przełomu w karierze?
Nie! Zupełnie nie! Przyznam się, że postać Hanki B. pożegnałam właściwie półtora roku temu, po zakończeniu zdjęć. To chyba naturalny mechanizm. Znacznie dłużej obcował z nią Łukasz Palkowski, który przez kilka miesięcy pracował nad montażem. Ja zdążyłam zaangażować się w nowe projekty, nowe role. I nagle ten wybuch zainteresowania filmem i moją postacią, prestiżowe nagrody, tyle serdecznych słów. To było naprawdę niezwykłe, zupełnie nowe. Dotychczas, jako aktorka związana głównie z teatrem, byłam przyzwyczajona, że ocena mojej pracy pojawia się natychmiast — oklaski po spektaklu są, albo ich nie ma. To, co dzieje się wokół „Rezerwatu”, zadziwia mnie swoją dynamiką do dziś.
Czy miała pani zaufanie do reżysera? W końcu to był jego debiut.
Budowaliśmy to zaufanie. Poza tym od początku wiedziałam, że w tym scenariuszu tkwi potencjał. Czułam, że warto się zaangażować. Lata współpracy z Rafałem Kmitą wykształciły we mnie nawyk i potrzebę współdecydowania o kształcie spektaklu wraz z reżyserem. Źle się czuję, kiedy ktoś mi rozkazuje, mam własne zdanie i lubię je zamanifestować. Tutaj przytoczyłabym opinię Jana Nowickiego: na planie tylko przez pierwszych kilka dni reżyser wie o postaci więcej niż aktor. Po pięciu dniach postać zdecydowanie należy już do aktora. I pracując nad Hanką B., skorzystałam z tej zasady.
Kreacja była mocna, wyrazista, rozpięta między wulgarnością a delikatnością. Nie obawia się pani, że postać Hanki B. przylgnie teraz do niej, że ciągle będzie pani grywać podobne typy?
Nie. Zresztą zdecydowanie wolę etykietkę kogoś tak wyrazistego jak ona niż jakiejś rozmemłanej blondyny. Nawet Hanka może mieć różne oblicza: od ostrej suki przez postać komediową aż do groteski. Można ją wycieniować na wiele sposobów.