Jak to robią kot z myszą

Rozmowa z Mariuszem Wilczyńskim. Artysta opowiada o swoim filmie „Kizi Mizi” przed europejską premierą w sobotę na Berlinale i o tym, że chce pozostać twórcą offowym

Publikacja: 04.02.2008 00:08

Jak to robią kot z myszą

Foto: TVP

RZ: Pana animacja miała przed rokiem światową premierę w Museum of Modern Art w Nowym Jorku, teraz czeka na europejską. Jak do tego doszło?

Mariusz Wilczyński: Kiedy jechałem z moimi filmami do MoMA, zatrzymałem się w Berlinie. I tam na Festiwalu Polskich Filmów też je prezentowałem. Na pokaz przyszedł Dieter Kosslick, dyrektor Berlinale. Spytał, czy mam coś nowego. Wtedy dałem mu na DVD ukończone właśnie „Kizi Mizi”, które za trzy dni miało premierę w MoMA.

Czy ta przewrotna opowieść o miłości kota i myszy to historia o uczuciu niemożliwym?

Nie. Wykorzystałem w niej bohaterów, którzy często pojawiają się w moich animowanych czołówkach w TVP Kultura. Żałowałem, że żyją tylko efemerycznie w 30-sekundowych miniaturach. Wpadłem więc na pomysł, aby z ich udziałem stworzyć autonomiczną opowieść o samotności. O tym, że nawet jeśli kogoś kochamy i mamy ten niezwykły fart, że sami jesteśmy kochani, to w głębi duszy pozostajemy samotni. Warto jednak dbać o miłość i nie robić głupstw. Aby nie spotkało nas najgorsze, gdy obie strony chcą być ze sobą, ale skrzywdziły się tak bardzo, że to już niemożliwe.

Film ma dedykację. Dla kogo?

Dla mojego Szczypiorka – kobiety, którą kocham. Ona od lat mnie wspiera. Jest też cichym hołdem dla Tadeusza Nalepy, który zmarł, gdy robiłem ten film. Przyjaźniliśmy się ponad 25 lat. Tadek był moim guru. Dzięki niemu zostałem tym, kim jestem. Uwierzyłem, że można być artystą i żyć z tego. Do „Kizi Mizi” włączyłem jego piosenkę „Oni zaraz przyjdą tu”.

Uważa się pan za malarza czy animatora?

Od paru lat nie maluję. Animacją zająłem się bardzo późno, dziesięć lat po dyplomie na ASP, w latach 90. Najpierw były księgoklipy. Trochę animacje, trochę performance dla „Gońca Kulturalnego” w TVP, które wymyśliłem, by ożywić literackie felietony. Potem z Jackiem Wekslerem, Jerzym Kapuścińskim i Łukaszem Barczykiem rozkręcałem TVP Kultura, gdzie nadal pracuję, m.in. z Krzysztofem Koehlerem. We wszystkich czołówkach Kultury jest moja kreska. To podobno jedyny przypadek kanału z autorską oprawą.

W animacji jestem naturszczykiem. Wszystkiego uczyłem się sam. Kocham animację klasyczną, bo wywodzi się z doświadczeń sztuk pięknych. Nie oglądam co robią inni. Nawet na filmy Piotra Dumały, z którym się przyjaźnię, popatrzyłem tylko chwilę. Celowo, żeby się czymś nie zainspirować.

To jak pan uczy studentów animacji w łódzkiej Filmówce?

Opowiadam, jak przetworzyć pomysł na scenariusz, prowadzić narrację, tworzyć historie w sposób pozawerbalny, środkami plastycznymi. A techniki niech szukają sami. Wielu młodych myśli, że są świetni, bo zrobili coś jak ktoś znany. Ja uważam, że prawdziwy artysta podejmuje ryzyko pójścia własną drogą. Jest Kolumbem odkrywającym świat.

Obecnie pracuję nad dwoma filmami. „Zabij to i wyjedź z tego miasta” – o tym, że z wiekiem zaczynam się czuć coraz lepiej w świecie wspomnień. A prawdziwy staje mi się obcy. I wiem, że muszę zabić w sobie wspomnienia, by móc „do przodu” żyć. Nie dlatego, że są okropne czy traumatyczne, lecz zbyt piękne i wciągające. Na tym polega paradoks. Nie wiem, jak to zrobić i czy mi się uda. Film pokaże. Za dwa lata. Drugi to „Mistrz i Małgorzata”. Tomasz Stańko już kończy do niego solowe nagranie na trąbce. A przede mną długa współpraca – pięć –sześć lat – ze scenarzystą Wojciechem Tomczykiem i operatorem Pawłem Edelmanem. Chcę zrobić przewrotkę – sceny realne animować, a imaginacyjne dać sfotografować Pawłowi aparatem, nie kamerą. W Małgorzatę-narratorkę wcieli się Maja Ostaszewska. Mistrza w ogóle nie będzie. Akcję z Moskwy lat 30./40 przeniosę do Łodzi lat 70./80.

Zostanie coś z Bułhakowa?

To, co najistotniejsze: relatywizm czasu i przestrzeni. I analiza drogi poety Iwana Bezdomnego (Andrzej Chyra) od chłodnego racjonalizmu do transcendencji: do Boga albo Szaleństwa...

Czy animacja ma szansę na dorosłego odbiorcę?

Nie wiem, dlaczego animację zbywa się lekceważąco jako produkcję najlepszą dla dzieci. Rok temu moje filmy pokazywano przez miesiąc w prestiżowym nowojorskim kinie IFC Center przed fabularnymi. Chciałbym, by u nas też tak było. Nie tylko kiedyś mieliśmy wspaniałą polską szkołę animacji z Rybczyńskim, Lenicą, Borowczykiem, Gierszem… Obecnie nasza animacja przeżywa odrodzenie i jest najlepszym ambasadorem polskiego kina. Świadczą o tym nominacje do Oscara dla Bagińskiego w 2006 r., a teraz dla polsko-angielskiej produkcji „Piotruś i Wilk” ze scenografią Marka Skrobeckiego i animacją Adama Wyrwasa, sukces „Arki” Grzegorza Jonkajtysa w Cannes (2007) czy zainteresowanie moimi filmami. Dobra passa animowanego kina trwa. Ja osobiście nie liczę na tłumy. Chcę być twórcą offowym. To mi daje komfort nieumizgiwania się do widzów, lecz traktowania ich jak dorosłych, mądrych ludzi.

Kiedy w Polsce premiera „Kizi Mizi”?

W lipcu na pierwszym festiwalu Animator w Poznaniu. Podczas przeglądu moich filmów, do których zagrają na żywo Fisz i Emade. To będzie europejski festiwal, większy od OFAFA w Krakowie i ReAnimacji w Łodzi. Z udziałem znakomitych gości, m.in. braci Quai.

malarz, grafik, performer i animator. Autor oprawy graficznej TVP Kultura

Twórca autorskich filmów, m.in. „Allegro ma non troppo” (1998), „Szop, Szop, Szop, Szopę...” (1999), „Wśród nocnej ciszy” (2000; nagroda na III Europejskim Festiwalu Filmów Niezależnych w Paryżu), „Mojej Mamie i sobie” (2000), „Śmierć na 5” (2002), „Niestety” (2004; Złoty Hugo na 41. The Chicago International Film Festival; prezentowany w National Gallery w Londynie).

„Kizi Mizi” ma w Berlinie szanse na dwie nagrody w sekcji Berlinale Shorts: Prix UIP – dla najlepszego filmu krótkometrażowego, i specjalną DAAD Short Film Award przyznawaną przez niemieckie szkoły wyższe.Strona artysty w Internecie: www.wilkwilk.pl

RZ: Pana animacja miała przed rokiem światową premierę w Museum of Modern Art w Nowym Jorku, teraz czeka na europejską. Jak do tego doszło?

Mariusz Wilczyński: Kiedy jechałem z moimi filmami do MoMA, zatrzymałem się w Berlinie. I tam na Festiwalu Polskich Filmów też je prezentowałem. Na pokaz przyszedł Dieter Kosslick, dyrektor Berlinale. Spytał, czy mam coś nowego. Wtedy dałem mu na DVD ukończone właśnie „Kizi Mizi”, które za trzy dni miało premierę w MoMA.

Pozostało 91% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów