Dokument obnaża zbrodnie świata

To był absolutny nokaut. Raz jeszcze się okazało, jak wielka jest siła dokumentu. Po brazylijskim "Elite Squad" i "Standard Operating Procedure" Errola Morrisa publiczność opuszczała kino w szoku.

Aktualizacja: 14.02.2008 00:40 Publikacja: 13.02.2008 15:56

Ekipa filmu "Elite Squad"

Ekipa filmu "Elite Squad"

Foto: AFP

W 2003 roku świat obiegły makabryczne zdjęcia amerykańskich żołnierzy pastwiących się nad więźniami. Roześmiane, rozbawione twarze Amerykanów. I Irakijczycy – nadzy, w torbach na głowach, upokorzeni, zmuszani do masturbacji, torturowani, zabijani.

Na ekranie zbliżenia na twarze ludzi, którzy tam, w Abu Ghraib, okazali się bezdusznymi oprawcami. Zwyczajne kobiety: cienie na powiekach, umalowane usta. Chłopaki, które mogłyby serwować hamburgery w McDonaldzie albo na stacji wlewać benzynę do samochodów. Pisali listy pełne tęsknoty do matek, żon, mężów. Tam, w ogarniętym wojną Bagdadzie, czując własną siłę, okazali się bestiami.

Dziś mają za sobą wyroki. Od kilku miesięcy do kilku lat. Większość, oprócz skazanego na dziesięć lat Charlesa Granera, wyszła już z więzienia. Mówią o tamtych dniach, jakby opowiadali o ciekawej wycieczce lub psotach w szkole.

– Takie były rozkazy – twierdzi jeden z nich. – Mieliśmy ich trzymać w ryzach.

– Kazano nam pilnować, żeby nikt z zatrzymanych nie wyszedł na wolność – przyznaje najwyższa rangą generał Janis Karpinski. A przecież miała świadomość, że wielu Irakijczyków, którzy trafiali do Abu Ghraib, to byli ludzie zgarniani z ulicy.

W rozmowach nagranych przez Morrisa byli żołnierze nie czują się napiętnowani. Żartują, a wspominając piramidy układane z nagich ciał Irakijczyków, nie potrafią powstrzymać uśmiechu.

– To był prezent na moje urodziny – mówi swobodnie Lynndie England, dziewczyna z Zachodniej Wirginii.

– Które? – pyta zza kadru Morris.

– Dwudzieste pierwsze.

Nie mają wyrzutów sumienia, najwyżej trochę żalu, że wymiar sprawiedliwości nie docenił ich poświęcenia na służbie. Że okazał się niewdzięczny i pokomplikował im życie. Niczego nie zrozumieli.

Morris pokazuje przerażające zdjęcia. Nie tylko te opublikowane w gazetach. Także inne. I filmy wideo.

– Drugi raz nie zgodziłbym się na żadne fotografowanie – rzuca jeden z byłych żołnierzy.

Tylko tyle. Ale gdzieś w tle jest przecież to pytanie: jaki system, jaki świat ukształtował tych ludzi bez empatii i moralności? I zdanie komentarza od Morrisa, że najwyższy rangą skazaniec był sierżantem.

Brazylijski film „Elite Squad" też miał być początkowo dokumentem.

– Zacząłem kręcić autentyczne zdjęcia w favelach, docierać do ludzi – mówi reżyser José Padilha. – Ale po kilku dniach przestraszyłem się, że mnie zabiją. Tak stałem się fabularzystą.

Jego film jest piekielnie mocny. Pokazuje Brazylię jako kraj zbrodni, przemocy i niebywałej korupcji. Rok 1997. Do Rio przyjeżdża papież, więc specjalny oddział policji zostaje wysłany do slumsów, żeby zabić każdego, kto mógłby zakłócić spokój tej wizyty. Policjanci biorą łapówki, załatwiają porachunki, kradną. Zabijają płotki, bossowie mafii narkotykowej są bezkarni.

– W liczącej 300 mln mieszkańców Ameryce policja podczas różnego rodzaju interwencji zabija rocznie 200 osób. W 10-milionowej Brazylii, w samym Rio, z jej rąk ginie w takim samym czasie 1200 osób.

Padilha nie szczędzi widzowi niczego. Śmierć jest w jego filmie na porządku dziennym, nie dziwi pistolet skierowany prosto w twarz ofiary. A w czasie konferencji prasowej w Berlinie reżyser oskarżał brazylijski system, w którym „wsadza się do więzień albo zabija dzieciaki handlujące na ulicach narkotykami, a przymyka oczy na działalność wielkich narkotykowych dilerów".

Czy po tych dwóch filmach można się dziwić, że specjalista od przygnębiającego kina społecznego Mike Leigh robi komedię?

– W dzisiejszych czasach najłatwiej jest ludzi pogrążać w depresji – powiedział w Berlinie Leigh. – Dlatego na przekór wszystkiemu postanowiłem przypomnieć, że życie jest piękne. Także dla zwyczajnych, skromnych ludzi.

Jego „Happy-Go-Lucky" to opowieść o trzydziestoletniej nauczycielce – niezamężnej, mieszkającej z koleżanką, zwariowanej dziewczynie, która ciągle ma dobry humor i okazuje go, głupawo chichocząc. Widzimy ją w szkole z dziećmi, na zajęciach flamenco (to absolutnie brawurowe sceny), w klubie, gdzie ćwiczy skoki na trampolinie, podczas nauki jazdy, wśród przyjaciół i w czasie rozmowy z bezdomnym wariatem. W tym zwyczajnym życiu też nagle zdarzają się dramaty, ale – jak radzi Leigh – trzeba się z nimi uporać i żyć dalej po swojemu.

Dobrze jest mu uwierzyć, choćby tylko na chwilę

Nie wydaje mi się, by świat potrzebował kolejnego filmu o tym, że Bush, Cheney czy Rumsfeld manipulują wojną w Iraku. Ja zresztą zrobiłem już wcześniej dokument „The Fog of War” o człowieku ze szczytu piramidy władzy – generale McNamarze. Teraz chciałem opowiedzieć o tych, którzy są u podstawy piramidy. Najczęściej anonimowi.

Dokument to niełatwa praca. Bardzo trudno jest namówić ludzi do spowiedzi przed kamerami. I to niezależnie od tego, czy są to Rumsfeld i McNamara, czy żołnierze z Abu Ghraib.

Bohaterowie „Standard Operating Procedure” długo się wahali. Na rozmowę z odsiadującym wyrok Charlesem Granerem w ogóle nie dostałem pozwolenia. Najdłużej namyślała się Sabrina Harman, autorka zdjęć, które obiegły świat. Ona była w najtrudniejszej sytuacji. Śledztwo ujawniło, że nie brała udziału w upokarzaniu i torturowaniu więźniów. Ale była przy tym, a na jednym ze zdjęć dała się sfotografować – uśmiechnięta, z kciukiem uniesionym do góry. Nie jest wykluczone, że gdyby nie ten jeden uśmiech, za fotografie z Abu Ghraib dostałaby Nagrodę Pulitzera. Ale była współwinna.

To był trudny film. Nie mogłem zapomnieć, że sprawa Abu Ghraib zniszczyła życie ludzi, którzy w innych warunkach żyliby w miarę normalnie. Zniszczyła też wizerunek Ameryki. Ale prawdę trzeba ujawniać.

W 2003 roku świat obiegły makabryczne zdjęcia amerykańskich żołnierzy pastwiących się nad więźniami. Roześmiane, rozbawione twarze Amerykanów. I Irakijczycy – nadzy, w torbach na głowach, upokorzeni, zmuszani do masturbacji, torturowani, zabijani.

Na ekranie zbliżenia na twarze ludzi, którzy tam, w Abu Ghraib, okazali się bezdusznymi oprawcami. Zwyczajne kobiety: cienie na powiekach, umalowane usta. Chłopaki, które mogłyby serwować hamburgery w McDonaldzie albo na stacji wlewać benzynę do samochodów. Pisali listy pełne tęsknoty do matek, żon, mężów. Tam, w ogarniętym wojną Bagdadzie, czując własną siłę, okazali się bestiami.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Film
Cannes’25: Tom Cruise walczy z demonem sztucznej inteligencji i Rosjanami
Film
Festiwal w Cannes oficjalnie otwarty. Nagroda za całokształt twórczości dla Roberta De Niro
Film
Cannes 2025: Trump kontra europejskie kino
Film
„Zamach na papieża". Jest zwiastun filmu Bogusława Lindy i Władysława Pasikowskiego
Film
Nieznana biografia autora „Zezowatego szczęścia". Zapomniany mistrz polskiego kina