Aktorzy są trochę jak dzieci

Rozmowa z Joshem Brolinem. Aktor gra we wchodzącym dziś na ekrany filmie „To nie jest kraj dla starych ludzi”. Opowiada o dzieciństwie na ranczu w Teksasie

Aktualizacja: 15.02.2008 02:41 Publikacja: 14.02.2008 17:49

RZ: „Amerykański gangster” Ridleya Scotta, „W dolinie Elah” Paula Haggisa, „Grindhouse” Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza, wreszcie „To nie jest kraj dla starych ludzi” Joela i Ethana Coenów. Co się stało, że nagle znalazł się pan w kręgu zainteresowań tak fantastycznych artystów?

Josh Brolin:

Sam nie wiem. To kwestia szczęścia. Przez lata największą satysfakcję sprawiała mi praca w teatrze. Grałem też w filmach – może nawet ciekawych, ale nikt ich nie oglądał. A potem nagle zacząłem dostawać scenariusze od najlepszych reżyserów. Niech mi pani nie każe tego tłumaczyć. W zawodzie aktorskim sukcesy i porażki nie zawsze dają się racjonalnie wytłumaczyć. Natomiast nie ukrywam, że spotkane ze Scottem czy Coenami to wielka przyjemność. Bo oni pracują nie dla pieniędzy, władzy lub sławy, tylko z potrzeby serca. Po prostu lubią opowiadać historie.

Szukając kandydata do roli kowboja, Coenowie zrobili próbne zdjęcia z dziesiątkami aktorów. Czym pan ich podbił?

Nie było lekko. Nie miałem czasu dojechać na przesłuchanie, bo Tarantino i Rodriguez nie wypuścili mnie z planu „Grindhouse”. Ale zrobiło im się mnie żal, więc przebrali mnie za kowboja i nakręcili kawałek, który wysłali Coenom. Niestety, im spodobał się głównie sposób oświetlenia materiału, na mnie nie zwrócili uwagi. Odpadłem. Jednak mój agent namówił ich na spotkanie ze mną. Był delikatny. Nie mówił: on jest najlepszy, tylko prosił: pogadajcie z nim. Ustąpili.

Podobno zdecydowali się na pana także dlatego, że dorastał pan na ranczu.

Wychowałem się w małej miejscowości w Teksasie, z dala od ojca, który jest aktorem, ale po rozwodzie z moją matką nie interesował się mną. Mama uwielbiała zwierzęta. Ciągle ratowała jakieś niedźwiedzie, wilki i kojoty, a mój brat i ja od potyczek z nimi mamy blizny na całym ciele.

Czterdziestka, której wielu aktorów się boi, dla mnie okazała się szczęśliwa

Poza tym kocham konie. Ale najważniejsze jest to, że wyrosłem wśród prostych ludzi, którzy nie uznawali moralnej ambiwalencji, cenili uczciwość i lojalność.

Mówi pan o tamtym świecie z wielką sympatią. Dlaczego więc nie został pan hodowcą koni, tylko aktorem?

Myślałem o tym. Ale miałem też mnóstwo innych zainteresowań, na przykład z przyjacielem założyliśmy firmę, o mało nie zamieniając się w biznesmenów. Jednak przede wszystkim od najmłodszych lat uwielbiałem opowiadać historie. Dlatego poszedłem w ślady ojca. Ale tamten świat pozostał we mnie. Przed rozpoczęciem zdjęć do filmu Coenów wróciłem w rodzinne strony, żeby znów nasiąknąć ich atmosferą.

Czego pan tam szukał?

Spokoju, który według mnie jest też siłą filmu. Pozwala głębiej przeżyć każdą chwilę, każde wydarzenie. Może to brzmi dziwnie, gdy na ekranie jest tyle gwałtu, ale proszę spojrzeć, jak wiele czasu Coenowie zostawiają widzowi na refleksję, na odczucie przemocy, nabranie do niej stosunku. Właśnie dzięki temu nie jest to łatwy film. Wybija z dobrego samopoczucia. Jestem wręcz zaskoczony, jak fantastycznie ludzie odbierają zarówno jego humor, jak i smutek.

Czy współpraca z Coenami spełniła pana nadzieje?

Tak, to wspaniali artyści. Gdy dostałem rolę, przyjaciele mówili: uważaj, bo Coenowie cię pożrą. Nic podobnego. Oni są w czasie zdjęć fenomenalni, całkowicie wyluzowani. Na planie panuje znakomity klimat. Dla aktorów to ważne, bo my jesteśmy trochę jak dzieci na placu zabaw. Pracując bez zbędnych stresów, zapominamy się w grze, stajemy się otwarci na siebie i na wszystkie propozycje, przestajemy kontrolować własne reakcje, zawierzając intuicji.

Czy teraz, po sukcesach kilku pańskich filmów, dostaje pan dużo propozycji?

Nie narzekam. Najciekawsze przyszły od Gusa van Santa i od Olivera Stone’a, który zaproponował mi tytułową rolę w filmie „Bush”. Czterdziestka, której wielu aktorów się boi, dla mnie okazała się bardzo szczęśliwa.

RZ: „Amerykański gangster” Ridleya Scotta, „W dolinie Elah” Paula Haggisa, „Grindhouse” Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza, wreszcie „To nie jest kraj dla starych ludzi” Joela i Ethana Coenów. Co się stało, że nagle znalazł się pan w kręgu zainteresowań tak fantastycznych artystów?

Josh Brolin:

Pozostało 93% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu