Poza ekranem 28-letnia czarnoskóra piękność unika przemocy. W pracy bywa różnie — czasem daje się ponieść temperamentowi. Partnerom, np. Colinowi Farrellowi, z którym zagrała w „Aleksandrze”, zostają „pamiątki” w rodzaju... podbitego oka. Skąd w tej dziewczynie tyle energii? No cóż, w jej żyłach płynie krew portorykańska, kubańska, amerykańska i irlandzka. Prawdziwie wybuchowa mieszanka.
Rosario Dawson urodziła się w Nowym Jorku. Do dziś tam mieszka i uważa, że to idealne miejsce dla każdego artysty. Matka przyszłej aktorki była piosenkarką, ojciec pracował w branży budowlanej. Rodzinie powodziło się różnie — bywało, że mieszkali w opuszczonych budynkach jako dzicy lokatorzy. Mała Rosario początkowo nie myślała o zawodzie aktorki, za to chciała być biologiem. Ale los zadecydował inaczej.
Gdy miała 16 lat, zauważył ją — siedzącą przed domem w Nowym Jorku — fotograf i reżyser Larry Clark. Debiutantce, która nigdy wcześniej nie grała w filmie, zaproponował dużą rolę w swoim kontrowersyjnym przedsięwzięciu, jakim okazały się „Dzieciaki” (1995) — poruszająca opowieść o nowojorskich dzieciach ulicy. Szum, jaki zrobił się wokół filmu Clarka, zwrócił na nastoletnią Rosario uwagę innych reżyserów, także samego Spike’a Lee. Dawson zagrała w dwóch jego filmach: w „Grze o honor” (1998) i dobrze przyjętej przez krytykę „25. godzinie” (2002), gdzie wcieliła się w postać dziewczyny głównego bohatera — dilera narkotyków (w tej roli Edward Norton). Współpracę ze Spike’em Lee gwiazda podsumowuje tak: — Lubię pracować z reżyserami, którzy mają określoną wizję tego, co chcą zrobić, i potrafią jej bronić nawet w sposób bezkompromisowy.
Trzeba powiedzieć, że Rosario ma do reżyserów duże szczęście. A może raczej — oni mają szczęście do tej zdolnej aktorki.
Rolę ognistej Roksany, pierwszej żony Aleksandra Wielkiego, w superprodukcji „Aleksander” (2004) w reżyserii Olivera Stone’a Dawson uważa za przełom w swojej karierze: — Ta rola pozwoliła mi na moment poczuć się królową, jest jak korona, ale trzeba zrobić kolejny krok, być kreatywnym, grać zupełnie inne role. Udział w takim dziele jak „Aleksander” to trampolina, z której można się wybić bardzo daleko.