To dla Oscarów niezwykły rok. Prysnął amerykański sen, wypalił się optymizm. Nie bez powodu mówi się, że kino odbija społeczne nastroje. Wojna w Iraku, kryzys gospodarczy i inflacja zrobiły swoje. Amerykanie przestali wierzyć w swoją szczęśliwą gwiazdę. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by z nagrodzonych Oscarami filmów wiało takim pesymizmem.
Filmowcy pokazują świat pełen ambiwalencji moralnej. W „To nie jest kraj dla starych ludzi” bracia Coen patrzą na współczesną Amerykę bez znieczulenia. Pokazują potworną pazerność i chęć bogacenia się za wszelką cenę.
O chciwości i ambicjach podniesionych do potęgi opowiada także Paul Thomas Anderson w „Aż poleje się krew”. Nagrodzony Oscarem Daniel Day-Lewis gra człowieka, który na początku XX wieku w Kalifornii buduje imperium naftowe. Z każdym dniem staje się bardziej bogaty, bardziej bezwzględny i bardziej samotny. Czy jeszcze kilka lat temu mógłby dostać nagrodę akademii aktor, który wcielił się w postać będącą uosobieniem zła?
Więcej emocji niż wyścig do Oscarów rozpala w Amerykanach wyścig nowych kandydatów do Białego Domu
Tylko jedną statuetkę – dla Tildy Swinton – wynieśli z gali twórcy „Michaela Claytona”. Ale to kolejny tytuł, który pokazuje brutalne i złowrogie oblicze Ameryki. Okrutny świat rządzony przez wielkie korporacje, amoralny, zagubiony we własnych kłamstwach i własnej brutalności.