Jako Michael Corleone Pacino stał się z dnia na dzień gwiazdą, ale nigdy za tę przełomową kreację nie otrzymał Oscara. Statuetkę zdobył natomiast De Niro, który w drugiej części mafijnej sagi brawurowo wcielił się w młodego Vita Corleone. To wówczas zaczęto wspominać o rywalizacji obu aktorów. Zdarzało się nawet, że ich mylono. Jedno nie ulegało wątpliwości - byli najwybitniejszymi przedstawicielami swojego pokolenia. Rozkwit ich talentu przypadł na szczególny dla Hollywood czas. Reżyserzy - w atmosferze rewolucji obyczajowej i buntu młodych - szukali gwiazd nowego typu. Na przełomie lat 60. i 70. nie potrzebowali już amantów w typie Cary'ego Granta lub Clarka Gable'a. Liczył się przeciętny wygląd, dzięki któremu zwyczajny widz mógł w pełni utożsamić się z aktorem.
Pacino i De Niro stworzyli po kilka kreacji, które do dziś uznawane są za arcydzieła. Pierwszy, oprócz filmów Coppoli, kapitalnie zagrał w „Serpico” (1973) i „Pieskim popołudniu” (1975) Sidneya Lumeta, „Strachu na wróble” (1973) Jerry'ego Schatzberga i „Sprawiedliwości dla wszystkich” (1979) Normana Jewisona. Drugiemu najbardziej opłaciła się współpraca z Martinem Scorsese. Nakręcili wspólnie osiem filmów, z czego dwa są ich znakiem firmowym: „Taksówkarz” (1976) i „Wściekły byk” (1980). Dramat bokserski o Jake'u La Motcie przyniósł De Niro drugiego Oscara.
Pacino na swoją statuetkę musiał czekać dużo dłużej. Dopiero w 1992 roku przekonał do siebie Akademię, gdy wcielił się w niewidomego pułkownika w „Zapachu kobiety” Martina Bresta.
[srodtytul]Wypaleni gwiazdorzy [/srodtytul]
W latach 90. obaj potrafili jeszcze oczarować widzów. Pacino m.in. w „Życiu Carlita” (1993) i „Donnie Brasco” (1997). De Niro - w „Chłopcach z ferajny” (1990) i „Kasynie” (1995). Razem dali koncert gry w „Gorączce” Michaela Manna. Jednak na początku XXI wieku przyszło wypalenie. W słabych „Zawodowcach” można się przekonać, jak wygląda schyłek dwóch tytanów aktorskiego fachu. Pacino, wcielając się w detektywa Roostera potwierdza, że ugrzązł w rolach zmęczonych życiem facetów. Od czasów „Bezsenności” (2002) Christophera Nolana powtarza jedną minę - zgaszonego człowieka z obwisłymi policzkami. Kilka lat temu przyznał w jednym z wywiadów, że czuje się zagubiony, nie potrafi znaleźć punktu oparcia dla własnej kariery. Podobnie było ponad 20 lat temu, gdy przechodził swój największy kryzys. Wówczas zniknął na kilka lat z ekranów, by uwolnić się od prochów i alkoholu. Teraz nie ma problemów z używkami, ale częściej niż na planie filmowym można go spotkać z dwójką synów bliźniaków w nowojorskim Central Parku. Mimo kilku romansów nigdy nie założył rodziny. Może zbliżając się do siedemdziesiątki chce nadrobić stracony czas i sprawdzić się jako ojciec? W kinie już nic udowadniać nie musi.
W rolach De Niro też nie widać dawnego żaru, skłonności do ryzyka, poświęceń. Skwaszona mina, grymasy, nerwowe tiki - stosuje powtarzające się środki wyrazu niezależnie od tego czy gra w komedii („Poznaj moich rodziców”), czy kryminale („Zawodowcy”). Aktorstwo już go nie pochłania. Prowadzi sieć restauracji, jest szefem firmy producenckiej Tribeca. Stworzył również nowojorski festiwal o tej samej nazwie, by ożywić Manhattan po zamachach z 11 września 2001 roku. Jego pasją stała się także reżyseria. Debiutował w 1993 roku „Prawem Bronksu”, a dwa lata temu nakręcił „Dobrego agenta”, którego pokazał na festiwalu w Berlinie.