[b]Rz: Czy trudno zrobić film o morderstwie za cudzołóstwo, czy to samograj? [/b]
Kiedy w maja 2005 roku byłem w Moskwie, wpadł mi w ręce news BBC o ukamienowaniu kobiety w małej afgańskiej wiosce. I tak byliśmy w drodze do Kabulu, przy okazji dokumentowania innego filmu. Okazało się, że dotarcie do wioski Spingul, w której miały miejsce wydarzenia, wymaga sporo zachodu. Tylko raz w tygodniu lata tam samolot z Kabulu - notabene rocznik 1978. Stamtąd trzeba jechać godzinę samochodem i kolejne trzy iść pieszo przez góry. Byliśmy na miejscu już 10 dni po wydarzeniach.
[b]Jak przyjęli was miejscowi?[/b]
Na naszą pięcioosobową ekipę (Jacek Petrycki, Beata Dzianowicz, tłumacz z Kabulu i dźwiękowiec afgański i ja) czekali mężczyźni z całej doliny, by dowiedzieć się po co przyjechaliśmy. Byliśmy jednymi z pierwszych białych, którzy kiedykolwiek tam się pojawili. Wyjaśniłem, że jesteśmy z Polski - ale nic im to nie mówiło. Potem, że - z Europy - też nic. Dopiero na stwierdzenie, że nie jesteśmy Amerykanami - pozytywnie zareagowali.
Wówczas dodałem, że nasz kraj przez wiele lat prowadził trudną wojnę z Rosją. Wtedy ich nastawienie do nas stało się jeszcze lepsze, bo to mudżahedini, którzy walczyli z Rosjanami. Ich wioska położona na wysokości dwóch i pół tysiąca metrów jest bardzo blisko granicy z Tadżykistanem. Żyją z dala od cywilizacji - bez prądu, radia, telewizji, nie działają tam telefony. Zimą jest minus 40 stopni.