Wyróżniony 13 nominacjami "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" dostał zaledwie trzy statuetki. Z ośmioma oskarami wyszli z uroczystości w Kodak Theatre twórcy filmu "Slumdog. Milioner z ulicy". Rozdęta, perfekcyjnie zrealizowana, ale dość pusta brytyjsko-amerykańska superprodukcja przegrała ze świeżością.
Tegoroczna uroczystość wręczenia Oscarów zamieniła się w wieczór hinduski. Na scenie królowały orientalne rytmy, po kilka Oscarów wyszli hinduscy twórcy, którzy dedykowali statuetki "to the people of Bombay", grająca w tym filmie Freida Pinto wręczała jedną ze statuetek, a po czerwonym dywanie biegały dzieci z bombajskich slumsów. Ubrane w czarne smokingi, eleganckie sukienki i prosto z piekła przeniesione na najbardziej snobistyczną imprezę świata, same w sobie są osobnym tematem na film.
Fakty nie kłamią: Ameryka zakochała się w biednym Hindusie, który w telewizyjnych "Milionerach" zdobywa fortunę. Wszystkiego, co umie, nauczyło go życie – ciężkie, spędzone na najnędzniejszych ulicach.
– Nie mieliśmy gwiazd, nie mieliśmy wielkiego wsparcia ani wystarczająco dużo pieniędzy, żeby zrobić wszystko, o czym marzyliśmy. Ale mieliśmy fantastyczny scenariusz, genialnego reżysera, wspaniałą ekipę, odważnych partnerów i niezwykłe miasto, które szczerze pokochaliśmy – powiedział producent Christian Colson, odbierając Os-cara dla najlepszego filmu roku.
Bohater "Slumdoga" jest hinduskim odpowiednikiem snu o amerykańskim pucybucie – bohaterem na czas kryzysu niosącym nadzieję. Przez scenę w Kodak Theatre przedefilowała plejada ludzi, którzy nie mogli uwierzyć w to, co się działo wokół. To nie byli starzy wyjadacze, lecz oscarowi debiutanci. Filmowe Kopciuszki zamienione w królewiczów.