Pięć obrazów w ciągu czterech ostatnich lat, a za nie w reżyserskiej garści m.in. dwa Oscary i dwa Złote Globy. To świetny wynik. Mimo że „Gran Torino”, wzruszający film traktujący m.in. o starości i dezintegracji więzi pokoleniowych w amerykańskiej kulturze, nie otrzymał statuetek, odniósł sukces. W samych tylko Stanach i Kanadzie zysk sześciokrotnie przewyższył 33-milionowy budżet.
[srodtytul]Lekcje tolerancji[/srodtytul]
Walta Kowalskiego poznajemy jako świeżo owdowiałego ojca dwóch dorosłych synów, z którymi nie umie nawiązać kontaktu, i dziadka dla wnuków, które go nie znoszą i mają do niego stosunek roszczeniowy, wyizolowanego ze społeczności. Główny bohater to zapiekły rasista i antyklerykał, dumny weteran wojny w Korei, cynik i człowiek pełen uprzedzeń, którego słowa i działania od razu wyzwalają emocje – w bohaterach filmu i widzach. Przez 50 lat był robotnikiem w fabryce Forda w Detroit – w tym mieście toczy się akcja – i sam złożył na taśmie produkcyjnej egzemplarz Gran Torino (model z 1972 r.).
W filmie Eastwooda tytułowy samochód staje się symbolem niknącego świata człowieka pracy, wspólnoty, staromodnych wartości Ameryki odchodzącej w przeszłość.
Sąsiadami Walta byli zawsze koledzy z pracy, teraz są nimi imigranci z Azji, Latynosi i czarnoskórzy, których Kowalski nienawidzi. Obok mieszkają Hmongowie – mniejszość laotańska walcząca po stronie Amerykanów podczas wojny w Wietnamie. Gdy młody Thao jest coraz częściej nagabywany przez jeden z gangów zmuszający go w końcu do kradzieży Gran Torino Walta, a ten łapie go na gorącym uczynku, zamiast iść na policję, ulega prośbom sąsiadów i bierze chłopaka „na służbę”, w czasie której niedoszły złodziej musi odpokutować swój uczynek.