– Wokół głowy ma aureolę z lampek w osłonkach zrobionych z plastikowych butelek, które tworzą coś w rodzaju hełmu. Nazwałam ją więc „Kosmonautką“ – mówi artystka.
[srodtytul]Podwórkowy talizman[/srodtytul]
Swoje nazwy potoczne mają też typy kapliczek. To duże pole do popisu, tym bardziej że w Warszawie są chyba wszystkie rodzaje miejsc do modlitwy: słupowe, naścienne, nadrzewne, wmurowane, skrzynkowe...
– Mogą być równie dobrze wykonane na zamówienie przez profesjonalnych artystów, jak i zbite dosłownie z kilku desek przez mieszkańców. To nie ma znaczenia. Niektóre są biedne, inne przeładowane kiczowatymi dewocjonaliami. Ale wszystkie urzekają szczerością. Ważna jest rola, jaką pełnią – podkreśla Bohdziewicz.
Rolę talizmanu większość kapliczek pełni do dziś.
– Choć wielu mieszkańców już nie pamięta, kto je zrobił i jakie towarzyszyły temu wydarzenia, wszyscy przywiązują do nich dużą wagę – mówi autorka wspomnień z albumu.
Czy to dozorca, czy sąsiadka zza drzwi – zawsze znajdzie się ktoś, kto podejmie się opieki nad kapliczką.
Nie wszystkie budowle ocierają się o kicz, wszystkie urzekają prostotą. Ta narodzona spontanicznie strefa sacrum wbrew pozorom w przeciągu 30 lat – odkąd zafascynowała się nią Bohdziewicz – wcale nie zanika.
– Te, których już nie ma, nie zniknęły z winy mieszkańców – zaznacza artystka. – Najczęściej to skutek rozwoju miasta – remontów czy wyburzeń, a nie zaniedbania zwykłych ludzi.
[ramka][srodtytul]Jedna z opowieści o warszawskich kapliczkach[/srodtytul]
[b]Historia figury Chrystusa przy Emilii Plater 13, opowiedziana przez Witolda Pieczyńskiego i wykorzystana w albumie Anny Beaty Bohdziewicz i Magdaleny Stopy„Warszawskie kapliczki“ [/b]
Jestem już czwartym pokoleniem w tym mieszkaniu! Właśnie obchodziłem sześćdziesiąte urodziny i tyle samo lat tu mieszkam. Babcia opowiadała mi, że figurę Chrystusa ufundowali właściciele kamienicy, równocześnie z budową domu. Jeśli to prawda, to miałaby teraz przeszło sto lat. Tak czy owak swoje przeżyła. To pewne. Przetrwała trzydziesty dziewiąty i czterdziesty czwarty, chociaż bomby leciały tu straszne. Pod czternastką, dwunastką i siódemką wszystko się rozleciało. Ludzie modlili się przy figurze i w czasie okupacji, i w czasie powstania. Ciężko było. Przed naszą kamienicą odbyła się nawet egzekucja. Niemcy złapali młodych, którzy robili tutaj granaty. Dziewięć osób zastrzelili na środku ulicy.
Już po wojnie dozorca – pan Zaremba – utrącił figurze nos. Rzucał kamieniem za chłopakami, którzy przeskakiwali przez mur. Potem to naprawił, ale w tym roku dwóch sąsiadów zaczęło figurę remontować i znowu utrącili nos! I jeszcze do tego dwa palce. Skrobali farbę, bo odchodziła płatami. Tak się łuszczyła, że płaszcz Chrystusa, dawniej bordowy, był już cały w białe plamy. Mieli figurę pomalować, ale na razie tak jest, jak jest. Nikt się tym nie interesuje, żaden tam konserwator. Zeszłej zimy samochód uderzył w Chrystusa i całkiem go przesunął. Nieźle się napracowaliśmy, żeby wrócił na miejsce.
Niedawno kamienicę odzyskał właściciel. Niestety, nic nie remontuje, tylko czynsz nam ciągle podnosi.
Kiedyś to było spokojne miejsce: w drugim podwórku ogródek, dozorca z prawdziwego zdarzenia, o godz. 23 zamykał bramę. W ogóle, gdyby nie ta głupia wojna, to by piękne miasto było. A tak, wiadomo... U nas teraz półświatek się kręci, ludzie napływowi, z przydziału socjalnego. Parę lat temu kabel satelitarny chcieli nam zakładać, ale ci z sąsiedniej klatki myśleli, że to z elektrowni przyszli prąd im odciąć. Na wszelki wypadek facetów pobili, no i kabla do dziś nie ma. Bywa nie za wesoło, nawet morderstwa. Ostatnie w zeszłym roku.
Ale figurę ludzie szanują. Gdyby ktoś chciał ją zniszczyć, to tutaj od razu kilka noży by dostał. Widać ją zresztą nawet z satelity, syn mi pokazywał, w Internecie. Ona w ogóle wzbudza ogólną ciekawość, chociaż żadnych objawień czy uzdrowień nie było. Ciągle ktoś ją fotografuje. Zwłaszcza Amerykanie i Japończycy z Marriotta. Rano jogging sobie urządzają i jak tylko zobaczą Chrystusa, to zaraz wracają z aparatem. Poza tym młodzież. Ubaw mamy niezły, bo kucają z tymi aparatami, siadają na chodniku. Niektórzy nawet się kładą. Ciągle też u nas filmy kręcą. „Doktor Murek“, „Pokolenie“, według Czeszki, a ostatnio „E=mc2“, „Kryminalnych“ i „Zamach“ z Siemionem. No i kolędy były nagrywane, dzieci śpiewały na klatce schodowej. Pomalowali nam ją wtedy w białobłękitne chmurki. Aż do trzeciego piętra. Mieli potem zamalować, ale zostały. Trzeba przyznać, że trochę dziwnie to wygląda.
[i]—wysłuchała i spisała Magdalena Stopa[/i]
[i]Zdewastowana kamienica straszy gołą, poczerniałą cegłą. Powstała pod koniec XIX wieku. Część mieszkań jest opuszczonych, bez lokatorów. Obok bramy wejściowej, na wolno stojącym murze, wisi tablica z inskrypcją: „TU 1 SIERPNIA 1944 HITLEROWCY ROZSTRZELALI 9 POLAKÓW“. Figura Chrystusa stała dawniej przy murze oddzielającym podwórko od sąsiedniej posesji. Kilka lat temu mur rozebrano i teraz jest widoczna z ulicy.
Witold Pieczyński razem z rodziną zajmuje mieszkanie, w którym lokatorami byli już jego pradziadkowie, potem dziadkowie i rodzice. On sam urodził się w 1948 roku. Przez 40 lat był pracownikiem Poczty Polskiej.[/i][/ramka]