Koturny i ciężki make-up tamtych bohaterów ustąpiły w „Wojnie domowej” miejsca stylowym pantoflom, wieczorowym sukniom, szerokim spodniom i kapelusikom z połowy lat 20. Noszą je zamożni Anglicy z wyższych sfer zamieszkujący wspaniały pałac na pograniczu hrabstwa Surrey. Tam rozgrywa się akcja sztuki Noela Cowarda. Klasyka brytyjskiego teatru, celującego w komediach rozgrywających się w kręgach pięknych i bogatych członków socjety i ujmujących ich przywary w ironiczny, acz uroczy nawias.
Ekranizacja Elliotta jest drugą w historii. Pierwszej – jeszcze niemej – dokonał Alfred Hitchcock. Najnowsza wspaniale oddaje ducha oryginału i jego kąśliwe przedstawienie angielskiego umiłowania konwenansu, zdolnego zabić najszczerszą miłość.
Ta – przez pierwszą połowę filmu – kwitnie pomiędzy Laritą (Jessica Biel) i Johnem (Ben Barnes), młodymi małżonkami, którzy pobrali się w Monte Carlo, a potem przyjechali do rodziców pana młodego.
Tylko na kilka dni, bo potem chcą ruszyć dalej, do Londynu i tam zacząć pracować. Sęk w tym, że Larita jest Amerykanką i kierowcą samochodów wyścigowych, a rodzina Johna żyje wciąż w epoce feudalnej.
Głową rodu jest wyniosła i sarkastyczna pani Whittaker (Kristin Scott Thomas), trzymająca pod pantoflem safandułowatego męża (Colin Firth). Oczywiście nie akceptuje synowej i naturalnie się cieszy, gdy na jaw wychodzą tajemnicze i skandaliczne sprawy z przeszłości Larity. Do tego kwartetu dodajmy jeszcze dwie niewydarzone siostry Johna, wyrazistą postać lokaja, sąsiadów, służące i kucharki, a będziemy mieć przedsmak ekranowych ekscesów.