[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9146,418605.html" "target=_blank]Obejrzyj galerię fotosów[/link][/b]
Osiem lat temu szefowie disnejowskiego koncernu ogłosili śmierć tradycyjnego filmu animowanego i przestawili studio na produkcje w trójwymiarowej technologii. Wszystko wydaje się potwierdzać słuszność tamtej decyzji. Po tytuł najbardziej kasowego filmu w historii właśnie zmierza nakręcony w 3d "Avatar" Jamesa Camerona, zaś kinem familijnym rządzą komputerowe animacje. A mimo to Disney postanowił wrócić do baśni rysowanych za pomocą kredki i ołówka. Co się zmieniło?
Kiedyś – gdy na ekrany wchodziły "Toy Story" (1995), a później "Shrek" (2001) – filmy trójwymiarowe były innowacyjne, zachwycały realistyczną techniką wykonania postaci, fakturą obrazu. Na ich tle opowieści szkicowane przez rysowników wydawały się anachroniczne i ubogie plastycznie.
Dziś jest inaczej. Technika 3d spowszedniała – z kina przeniknęła do świata reklamy. A kolejne bajki komputerowe są do siebie podobne. Już nie robią takiego wrażenia.
Dlatego Disney, by odróżnić się od konkurencji, sięga w "Księżniczce i żabie" do źródeł, odwołując się do rysunku i konwencji bajki muzycznej. Może sobie na to pozwolić, bo – w przeciwieństwie do rywali – ma zespół doświadczonych twórców, którzy uczestniczyli jeszcze w ostatnich artystycznych i kasowych sukcesach studia z epoki klasycznej animacji. "Księżniczkę i żabę" nakręcili Ron Clements i John Musker, twórcy między innymi "Małej syrenki" i "Aladyna".