Polscy filmowcy potrafili pokazać na ekranie bogactwo naszego skomplikowanego dziedzictwa historycznego, walnie dokładając się do zbudowania tezy o specyfice Europy Środkowo-Wschodniej, jaką podtrzymuje chociażby Timothy Snyder. Przyszły badacz-historyk będzie miał z naszego kina wielki pożytek. Gorzej jednak ze sprawami mniej górnolotnymi niż specyfika środkowoeuropejskiego losu. Bo czyż Polacy w poprzednim stuleciu jedynie walczyli i myśleli o przetrwaniu?
Już w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy to wybuchła nasza niepodległość, a komunistyczny totalitaryzm i jego kompleksy również w sprawach obyczajowych jeszcze nas nie gnębiły, Polacy wyżywali się raczej w zupełnie innym „przodowaniu". Koncentrowano się na budowie Gdyni, Centralnego Okręgu Przemysłowego i nadajnika telewizyjnego na warszawskim „Prudentialu", a tymczasem związki kobiet i mężczyzn na taśmie celuloidowej reprezentowali szarmanccy Brodzisz i Żabczyński oraz eleganckie Smosarskie i Barszczewskie.
Gdy w Czechosłowacji w „Pokusie" Hedy Lamarr pokazywała, że istnieje kobiecy orgazm (a było to w roku 1933!), u nas filmowej Barbarze Radziwiłłównie musiał wystarczyć mocny uścisk króla Zygmunta Augusta. Nawet zapowiedzi seksu były u nas jakby ograniczone. U Fritza Langa w „Metropolis" prowadząca mężczyzn na dno femme fatale eksponowała swoje wdzięki cokolwiek odważnie. U nas Loda Halama tańczyła ubrana i śpiewała nie tyle o pociągu fizycznym, ale pociągu do alkoholu.
Czytaj więcej w Kulturze Liberalnej
Czytaj też - "Czy Polacy są lubieżni?"