W jednej z pierwszych etiud Piotra Szulkina, zatytułowanej „Wszystko" (1972), widzimy blaszane kubły na śmieci przetaczane przez robotników wzdłuż ulicy i wrzucane do śmieciarki. Nie poznamy twarzy śmieciarzy – tylko ich dłonie i plecy czasami, jakby przypadkowo pojawiają się w kadrze. W tle zamiast odgłosów blachy toczonej po asfalcie rozbrzmiewa na granicy słyszalności piosenka „My Little Rooster" Almedy Riddle.
Już w tej etiudce zaznacza się charakterystyczna dla Szulkina metoda. Film kpi sobie z estetyki i propagandy stawiającej w centrum klasę robotniczą. Tu pracownicy stają się tylko dodatkiem do baletu toczących się kubłów, a ujęcia śmieci są obrazem w perspektywicznym skrócie portretującym całą naszą rzeczywistość – a być może w ogóle kondycję człowieka, którego ostatecznym produktem, dorobkiem, dziedzictwem (tytułowym „wszystkim") są zawsze śmieci.
W etiudzie tej ujawniają się także dwa podstawowe klucze, przy pomocy których kino Szulkina będzie mierzyć się z polskimi i nie tylko polskimi problemami. Pierwszym jest groteska. Drugim – praca z filmową formą. Groteska – polska forma Wszystkie filmy Szulkina – niezależnie od tego, czy pisze on własne scenariusze, czy bierze na warsztat Brechta albo Alfreda Jarry'ego, czy mówi o PRL, czy III RP – łączy poetyka mrocznej, makabrycznej groteski. Postacie są przesadzone, niepoważne, „niegotowe", starczo-dziecinne. Świat przypomina koszmarny sen, gdzie niby wszystko jest znajome, ale tak naprawdę nic nie znajduje się na swoim miejscu.
Szulkin wpisuje się w ten sposób w długą tradycję polskich autorów – od Gombrowicza, poprzez Schultza, po Mrożka – którzy właśnie w grotesce upatrują klucza do polskiej rzeczywistości. Amerykański filozof kultury Frederic Jameson postawił kiedyś tezę o realizmie magicznym jako realizmie peryferii. Kraje peryferyjne mają bowiem na tyle skomplikowaną strukturę społeczną – formy najbardziej nowoczesne sąsiadują w nich z najbardziej archaicznymi i zacofanymi – że powieść realistyczna nie jest w stanie zdać z nich sprawy. Nawet pisane z realistycznymi założeniami utwory naturalnie ciążą ku „magiczności". Być może na polskich peryferiach prawo Jamesona trzeba nieco zmodyfikować – każdy tekst prawdziwie opisujący tutejszą rzeczywistość ciążyć musi ku grotesce.