Cząstki prawdy o Marilyn Monroe

Wciąż jest wzorem sex appealu, ideałem urody i ikoną popkultury. Na temat życia i śmierci aktorki narosły dziesiątki mitów. A jak wyglądały niezbite fakty? Kim była?

Publikacja: 05.08.2012 01:01

Marilyn Monroe w 1953

Marilyn Monroe w 1953

Foto: AFP

50 lat temu, 5 sierpnia 1962 roku, zmarła Marilyn Monroe. Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Billy Wilder powiedział kiedyś, że o Marilyn Monroe napisano więcej książek niż o II wojnie światowej. Reżyser dodał po chwili wahania, że „była zresztą między nimi pewna analogia – to było piekło, ale piekło potrzebne". Trudno może dociec, co potrzebnego filmowiec polsko-żydowskiego pochodzenia widział w II wojnie światowej, co do Marilyn można mu chyba jednak zaufać. Pracował z nią wielokrotnie. Dla jednych była narcystyczną gwiazdką, inni dostrzegli w niej, jakkolwiek dziwnie to brzmi, niedoceniony talent. I jednych, i drugich jednak fascynowała. Podobnie jak wszystkie następne pokolenia.

Niczym się nie wyróżniała

Faktem jest, że w pierwszych latach życia przyszła Marilyn Monroe lekko nie miała. O ile z całą pewnością wiadomo, że przyszła na świat 1 czerwca 1926 r. o godz. 9.30, o tyle nie ma pewności, kto był tego przyjścia sprawcą. Urodziła ją Gladys Pearl Monroe – zatrudniona w Hollywood montażystka filmowa, która z Fabryki Snów pobierała jednak nie tylko pensję, ale też lekcje obyczajowości. „Gladys zawsze z kimś spała" – wspominał później jej przyjaciel Olin Stanley. Poniekąd fakt ten tłumaczy, dlaczego w momencie narodzin Marilyn – wówczas jeszcze Normy Jeane Mortenson – była skazana na los sieroty. Gladys i jej ówczesny małżonek Martin Edward Mortenson rozstali się przed narodzinami córki – on zniknął na zawsze z pola widzenia popkultury, ona kontynuowała swój hollywoodzki tryb życia, sporadycznie odwiedzając córkę wychowującą się w rodzinach zastępczych, okazjonalnie również w sierocińcach.

„Rodzice wszystkich dzieci w Domu (sierocińcu) umarli. Ja miałam co najmniej jednego rodzica, matkę. Ale ona mnie nie chciała. Zbyt się wstydziłam, aby próbować wyjaśnić to innym dzieciom" – mówiła po latach Marilyn. Swoją urodę zaczęła odkrywać i – co przyznawała – wykorzystywać ok. 14. roku życia. Jednak nawet tym nie do końca dane było jej się wówczas nacieszyć. Jej pierwsze małżeństwo zaaranżowali przybrani rodzice, gdy skończyła 16 lat. Wtedy była już pięknością. A jak wyglądało to wcześniej? „Wyglądała jak wszystkie inne dzieci, które odebrałem. Niczym się nie wyróżniała" – ze zrozumiałym zniecierpliwieniem odparł zamęczany przez dziennikarzy położnik, dr Herman M. Beerman.

Malowane samoloty

Kiedy Norma wychodziła za mąż, był rok 1941, jej narzeczony Jim Daugherty miał lat 19 i wkrótce, oprócz aktu ślubu, trzymał w rękach kartę powołania do wojska. Zapewne nieco znudzona samotnością, ale też skuszona hasłami propagandowymi młoda żona podjęła pracę w fabryce samolotów Radio Plane Company, gdzie zajmowała się lakierowaniem skrzydeł maszyn. „To była najcięższa praca, jaką w życiu wykonywałam. Kadłub i różne inne części samolotów, które dziś są metalowe, robiono wtedy z materiału, a my malowaliśmy ten materiał substancją usztywniającą. Nie natryskiwaliśmy jej, tylko malowaliśmy pędzlami, to było strasznie męczące i trudne. (...) Bardzo ciężko jest robić coś takiego przez osiem godzin dziennie. Inni robotnicy pracowali dwanaście godzin, ale ja tylko osiem, bo byłam nieletnia" – wspominała przyszła gwiazda. Nic też dziwnego, że gdy w fabryce pojawiła się wojskowa ekipa filmowa kręcąca tam propagandowy dokument, a wraz z nią młody kapral fotograf David Conover, Norma bez większych oporów dała się namówić na sesję zdjęciową. Kiedy wojna dobiegła końca, końca dobiegło również małżeństwo państwa Daugherty. Ona była już cenioną modelką, aż nazbyt często zerkającą z okładek pism dla mężczyzn i rozpoczynającą właśnie karierę filmową. On – młodym weteranem chcącym ułożyć sobie życie na przedmieściach Los Angeles. O charakterze Marilyn – już wkrótce taki pseudonim wymyśliło jej studio filmowe – sporo mówi fakt, że rozwód nastąpił na żądanie Hollywood. Taki był warunek – nikt nie chciał ryzykować angażowania aktorki mogącej zajść w ciążę. Tak czy inaczej między małżonkami nie układało się chyba najlepiej. „Nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia" – cynicznie stwierdzała Marilyn. „Absolutnie nie potrafiła podać mężczyźnie dobrego jedzenia" – nieporadnie ripostował Jim.

Zdzierając ubranie

Marilyn Monroe jest dziś ikoną – być może największą – te zaś mają to do siebie, że świat je idealizuje. Zgodnie z tym mechanizmem opisuje się ją dziś jako wrażliwca zniszczonego przez sławę, mądrą kobietę, której Hollywood kazało odgrywać rolę głupiutkiego symbolu seksu. Zaczęło się to już za jej życia. Arthur Miller, na stałe doskonały dramaturg, a okresowo jej trzeci mąż, zanotował: „Ona była poetką, która na rogu ulicy próbuje recytować tłumowi wiersze, ten zaś zdziera z niej ubranie".

To piękne zdanie. Godne laureata Nagrody Pulitzera. W rzeczywistości Marilyn robiła sporo, żeby to ubranie było jednak z niej zdzierane. Miała obsesję na punkcie swojego wyglądu. Jak opowiadała, już w wieku 14 lat lubiła zakładać obcisłe sweterki na gołe ciało i obserwować reakcje kolegów. Wówczas była to ciekawość dojrzewającej dziewczyny. Gdy stała się gwiazdą wzbudzającą męskie westchnienia na wszystkich kontynentach, ciało stanęło w centrum jej wszechświata. „Była absolutnie narcystyczna. Uwielbiała swoją twarz, wciąż chciała ją ulepszać i zmieniać. (...) Tak naprawdę podniecało ją patrzenie w lustro na te swoje piękne usta, które malowała pięcioma kolorami szminki" – wspominał projektant mody William Travilla.

A fotograf George Hurrell dodawał: „Stosowała ten sam trik co Harlow. Przychodziła owinięta w jakiś płaszcz i znienacka pozwalała mu opaść. Chodziło chyba o to, żeby wszystkich podniecić. Cóż, one obie były ekshibicjonistkami". Na plus Marilyn Monroe należy zapisać, że była swojej obsesji całkiem świadoma. „Nie chcę się zestarzeć. Chcę zostać taka, jaka jestem. Nadal nie potrafię grać... naprawdę. Nie będę się już oszukiwać. Kiedy przeminie moja twarz i przeminie moje ciało, będę nikim... nikim... znów całkiem nikim" – mówiła. Cóż, ma to szczęście, że jej twarz nie przeminęła i nic nie wskazuje na to, żeby miała zrobić to kiedykolwiek.

Samotność drugiego człowieka

Ale błyskotliwe zdanie Arthura Millera nie było tak do końca chybione. Marilyn istotnie była, czy może raczej usiłowała być także poetką. W kwietniu tego roku ukazała się książka „Marilyn Monroe. Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy" (Wydawnictwo Literackie) – skądinąd rzecz arcyciekawa – zawierająca m.in. poezje autorstwa aktorki. Z ich lektury wynika kilka rzeczy. Przede wszystkim taka, że więcej talentu wykazywała jednak w roli bogini seksu. Ale również, że była naprawdę bystrą dziewczyną, zdolną do krytycznej samooceny. To niby żadne odkrycie. Wiadomo, że czytywała Joyce'a i Keatsa, ceniła malarstwo Goyi i Botticellego, była też zachwycona dramatami Tennessee Williamsa – i to tak naprawdę, nie tylko pozując z ich dziełami do zdjęć. Zresztą zgodny chór znajomych aktorki przyznaje, że choć bez wykształcenia, nie była z pewnością głupiutką blondynką. Wiersze jednak mówią o niej nieco więcej. Ot choćby ten:

„Tylko cząstka nas


Może dotknąć cząstki drugiego człowieka


Czyjaś prawda jest tylko


czyjąś prawdą – niczym więcej


Możemy dzielić się jedynie


cząstką którą inni są zdolni zrozumieć


I tak oto jesteśmy prawie zawsze sami


Jako że najwyraźniej tak się dzieje


również w naturze


– w najlepszym razie


nasz rozum mógłby zająć się szukaniem


samotności drugiego człowieka"

Pięć centów za duszę

Monroe wykreowała postać seksownej, ale jednocześnie bardzo dziecinnej i na swój sposób niewinnej dziewczynki. W rzeczywistości nie stroniła od ciemniejszych stron gwiazdorskiego życia. Była trzykrotnie zamężna, ale nigdy przesadnie długo: z Jimem Daughertym cztery lata, z Arthurem Millerem pięć lat, a z drugim w kolejności mężem, baseballistą Joem DiMaggio – dziewięć miesięcy. W trakcie i w antraktach małżeńskiego życia miewała liczne romanse, z których głośno komentowano te z Yvesem Montandem, Frankiem Sinatrą i Marlonem Brando, szeptano zaś, choć całkiem donośnie, o przygodach z prezydentem Kennedym oraz jego bratem Robertem. Prasowe doniesienia i plotki komentowała ironicznie: „Niech piszą, co chcą, byle z nazwiskiem". Któregoś razu, będąc już od dawna uznanym symbolem kobiecości, miała ponoć skonstatować z pewnym zaskoczeniem: „Mężczyźni sprawiają wrażenie, jakby chcieli spędzić ze mną noc". Jej życie prywatne było niejako próbą testowania prawdziwości tej opinii, często w towarzystwie alkoholu i medykamentów – na przemian pobudzających i uspokajających. Marilyn miała jednak coś na swoje usprawiedliwienie. „Hollywood to miejsce, gdzie płacą ci 1000 dolarów za pocałunek, a pięć centów za duszę" – mawiała. Rachunek był prosty.

Czysta postać kina

Wiadomo, że była modelką, że występowała w filmach, ale tak naprawdę największą rolą, jaką zagrała, była rola Marilyn Monroe. Świat zapamiętał ją jako postać, a nie aktorkę. Ikonę, która, owszem, parę razy pojawiła się na ekranie, ale nie to było w niej najważniejsze.

Tymczasem była aktorką, która zagrała w ponad 30 filmach na przestrzeni 15 lat, a w każdym kolejnym wypadała coraz lepiej. Najgłośniejsze to oczywiście „Pół żartem, pół serio", „Jak poślubić milionera", „Słomiany wdowiec" czy wyjątkowy „Skłóceni z życiem". Publiczność kochała ją rzecz jasna bezkrytycznie, ale co myśleli o niej współpracownicy? Cóż, talentu nie odmawiali jej nawet najbardziej niechętni. Laurence Olivier, z którym wystąpiła w „Księciu i aktoreczce", wspominał: „Chyba nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że trudno się z nią pracowało. Bała się swojej pracy i chociaż bez wątpienia miała talent, to chyba podświadomie opierała się aktorstwu. Była jednak zaintrygowana jego tajemnicą". Podobnego zdania była jej nauczycielka aktorstwa Constance Collier: „Moim zdaniem nie jest aktorką, przynajmniej nie w tradycyjnym sensie tego słowa. Jej prezencja, świetlista aura, błyskotliwa inteligencja nigdy nie mogłyby się ujawnić na scenie. Są to tak subtelne, ulotne cechy, że uchwycić je może tylko kamera. Mam nadzieję, że (...) Marilyn doczeka dnia, gdy będzie mogła wyzwolić ten dziwny, wspaniały talent". Lepiej oceniali ją reżyserzy. Billy Wilder, u którego Marilyn wystąpiła w „Słomianym wdowcu" i „Pół żartem, pół serio", był pod wielkim wrażeniem. „Była arcymistrzynią komedii i świetnie wyczuwała dialog komediowy. To był dar od Boga. Jej ciało na zdjęciach wychodziło jak prawdziwe ciało. Sprawiało wrażenie, że można go dotknąć". Podobnie Joshua Logan, reżyser „Przystanku autobusowego": „Marilyn to najbliższa doskonałości aktorka, jaką znam. Spójrzcie, jak występuje, nieważne, w jakim filmie. Jak rzadko musi używać słów! Jak wiele osiąga wyrazem oczu i ust, drobnymi, niemal przypadkowymi gestami. Marilyn to kino w czystej postaci".

Życie było gdzie indziej

Marilyn zmarła 5 sierpnia 1962 r. – to pewne. Ale w jakich okolicznościach to nastąpiło, do dziś pozostaje zagadką i jednym z ulubionych tematów dla wielbicieli teorii spiskowych. Według nich sprawa jest prosta. Przez łóżko aktorka znalazła się zbyt blisko braci Kennedych (J.F.K. był oczywiście prezydentem, a jego brat Robert, zwany też R.F.K. – prokuratorem generalnym USA), teoretycznie miała więc dostęp do niewygodnych tajemnic państwowych. Znając jej hulaszczy tryb życia i skłonność do używek, agenci FBI bez większego problemu zaaranżowali więc samobójstwo gwiazdy. Czy tajne służby miały w tym swój udział, czy nie, faktem jest, że Marilyn zmarła w wyniku „ostrego zatrucia barbituranami", które zażywała co prawda z przepisu lekarza, ale w dawkach większych niż lekarze zdołaliby to sobie wyobrazić. Śmierć Monroe była szokiem.

Marlon Brando wspominał: „Pamiętacie ten dzień, gdy Marilyn Monroe zmarła? Ludzie przestawali pracować i każdy miał na twarzy ten sam wyraz, to samo pytanie: jak to możliwe, że dziewczyna sukcesu, sławna, młoda, piękna... jak mogła się zabić? Nikt tego nie rozumiał, bo miała rzeczy, których każdy pragnie. Nie wierzyli, że życie nie było ważne dla Marilyn albo że było gdzie indziej".

Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów