„To, co spadnie z nieba, należy do ciebie" – mówią mieszkańcy małej wioski w Kazachstanie. A im czasem spadają z nieba dziwne rzeczy. Wielkie metalowe fragmenty rakiet międzyplanetarnych. Bo wieś leży niedaleko bazy kosmicznej Bajkonur.

Zobacz galerię zdjęć

W filmie Veita Helmera najciekawszy jest właśnie kontrast między nowoczesnym światem, gdzie wystrzeliwuje się w przestworza statki kosmiczne, a małą osadą z jurtami, w których mieszkańcy żyją na co dzień bez bieżącej wody. Większość młodych ludzi dawno z kazachskiego stepu uciekła, starzy zbierają gruz kosmiczny i  sprzedają go  jako złom.

Niestety, poza tą egzotyką niewiele w filmie Helmera można pochwalić. Tytułowa miłość z księżyca jest przeraźliwie naiwna i pozbawiona wdzięku. Wiejski chłopak jest zafascynowany lotami kosmicznymi, zyskał nawet przez to przydomek „Gagarin". Ale w ślad za tą miłością przychodzi inna. Iskander w telewizyjnym reportażu widzi piękną Francuzkę Julie Mahe, która z rosyjskimi astronautami wyrusza w podniebną podróż. Ona też jako pierwsza wraca w kapsule na ziemię. Szukają jej naukowcy z Bajkonuru, ale pierwszy znajduje ją Iskander. Dziewczyna przez kilka dni leży w śpiączce, potem niczego nie pamięta, a przecież „co spadnie z nieba...".

Można oczywiście westchnąć, że kiedyś piękne syrenki wyrzucało morze, dziś – mniej romantycznie – spadają one z nieba w czarno-srebrnej kapsule. To jednak za mało na film. „Miłość z księżyca" jest oczywiście bajką, ale trudno o historię bardziej banalną i powierzchowną. Dzisiaj nawet dzieci chcą słuchać opowieści  bardziej skomplikowanych. Film Ayera nie ma nawet  baśniowego uroku i fantazji. Na pocieszenie zostaje muzyka Gorana Bregovicia i tylko przyjemność popatrzenia na ładną dziewczynę: w roli królewny spływającej z niebios na kazachski step wystąpiła Marie de Villepin, córka byłego premiera Francji.