Na zdjęciach Emada, żona rozwiesza upraną bieliznę, zbiera z dziećmi oliwki, mały Gibreel zdmuchuje urodzinowe świeczki. Ale są też starcia Palestyńczyków z żołnierzami izraelskimi. Codzienność zamienia się w koszmar.
– Nie boję się – mówi kilkuletni Gibreel. Dzieci stają naprzeciw uzbrojonych oddziałów z transparentem „Chcemy pokoju". A Emad nie wyłącza kamery nawet wtedy, gdy żołnierze wchodzą do jego domu. Pokazuje kobiety, które gołymi rękami wyrzucają ze swoich zagród mężczyzn z karabinami. Za filmowanie tych scen zostaje skazany na areszt domowy. – Będę filmował – mówi Burnat sądowemu psychologowi. – Mam cel w życiu, nawet jeśliby przyszło mi zapłacić wysoką cenę.
Trzecia kamera uratowała mu życie, gdy utkwił w niej nabój. A Emad coraz częściej wchodzi w środek piekła. Rejestruje egzekucję bezbronnego mężczyzny, śmierć chłopca, którego ciało niosą bliscy, płacz kobiet, rozruchy po zabiciu przez żołnierzy izraelskich palestyńskiego 17-latka. Jest też radość, gdy izraelski sąd nakazuje usunąć część zasieków. I zdjęcia kolejnych parkanów, które stają rok później. Filmując je, Emad zostaje ciężko ranny. Przez 20 dni jest nieprzytomny. Życie ratują mu lekarze z izraelskiego szpitala. To druga strona „5 rozbitych kamer". Film powstał bowiem dzięki współpracy Burnata z izraelskim reżyserem Guyem Davidim, który napisał scenariusz filmu, uporządkował materiały i je zmontował.
– Rzuć to filmowanie. Co zrobię, kiedy coś ci się stanie? Kiedy cię zaaresztują? Co będzie z dziećmi? – rozpacza żona.
Ale Emad Burnat nie jest już rolnikiem robiącym domowe kino. Jest filmowcem. Takiego zapisu konfliktu izraelsko-palestyńskiego nie da się zobaczyć w telewizyjnych wiadomościach. – W każdej chwili mogą zapukać do moich drzwi. Ale filmowanie pozwala mi trwać – mówi palestyński amator, który dalej tworzy swój dziennik pisany cierpieniem.