Jazzowa grupa, z którą Allen gra na klarnecie nowoorleański jazz dała w 1997 roku koncerty m.in. w Paryżu, Madrycie, Wiedniu, Genewie, Wenecji, Turynie i Londynie. Była to niepowtarzalna okazja, by ujrzeć Allena półprywatnie - o ile w ogóle w jego przypadku jest to możliwe.
Barbara Kopple, reżyser filmu, towarzyszyła artystom zarówno podczas występów jak i w czasie wolnym. I to właśnie relacja z czasu wolnego jest największą atrakcją filmu, bo Woody Allen swobodnie dzieli się wrażeniami i obserwacjami z kolejnych odwiedzanych miejsc. W Paryżu zwierza się na przykład, że jest domatorem, cierpiącym gdy musi wyjechać z domu choćby tylko na weekend i że nawet Paryż nie jest wystarczająco ekscytujący, by zapomnieć w nim o Nowym Jorku. Przyznaje natomiast, że francuska stolica urzeka go nocną porą, gdy spacery są niezwykle przyjemne, a późnowieczorne kolacje zawsze możliwe...
Allen pozwala się filmować w hotelowym pokoju w czasie jedzenia śniadania ze swoją partnerką. Ona mówi o twardym omlecie po hiszpańsku, który daje Woody'emu, on opowiada o graniu. Plotkować nie wypada, ale możliwość zobaczenia tego duetu, zarówno w tej, jak i innych sytuacjach - jest cenna i nieuchronnie nasuwa refleksję o egzotyce związków międzyludzkich...
Jest też w tym ponad półtoragodzinnym filmie wiele wynurzeń natury osobistej - Woody Allen przyznaje, że warunkiem odbycia podróży musi być gwarancja posiadania łazienki tylko dla siebie. - Inaczej dostaję szału - mówi z wdziękiem.
Opowiada, że rozstawia na łazienkowych półkach rozmaite kremy, dzięki którym utrzymuje świetny wygląd... Kiedy żartuje, kiedy kpi, a kiedy mówi prawdę - to też miła zgadywanka w czasie oglądania filmu. Stereotypowe wyobrażenia Allen łamie lekko i z wdziękiem. W czasie pobytu w Wenecji opowiada o jej wyjątkowości: - Mocne to wasze miasto. Z pomocą valium mógłbym je pokochać.