— Moi dziadkowie opowiadali mi o swojej podróży z Rosji do Ellis Island, gdzie mieściło się główne centrum przyjmowania emigrantów i o swoim życiu na Lower East Side Nowego Jorku — mówi w Cannes reżyser. — Do rozmaitych rodzinnych historii dogrzebał się też niedawno mój brat. Pomyślałem, że to świetny materiał na film. Wśród wspomnień dziadka było i to o Maxie Hochstimie, dziwnym facecie, który kręcił się po Ellis Island i tam rekrutował kobiety do swojego burdelu. Nie chciałem jednak robić filmu o takim ciemnym typie. Postanowiłem opowiedzieć o jednej z jego ofiar.
„Emigrantka" jest historią młodej kobiety, która schodzi ze statku na „ziemię obiecaną". Zapytana przez urzędnika, czego szuka w Stanach, Ewa Cybulska odpowiada „Chcę być szczęśliwa". Ale jej siostra, chora na gruźlicę, trafia do szpitala, trzeba za jej leczenie płacić rachunki. A ona sama ma zostać deportowana - ktoś doniósł, że „źle się prowadziła" podczas rejsu. Ale Ewę zauważa mężczyzna. Przekupuje strażnika i zabiera dziewczynę do Nowego Jorku. Cena za pomoc jest wysoka - Ewa pracuje dla niego jako prostytutka. Dalej jest już dramat namiętności, miłosny trójkąt, opowieść o emigracyjnych rozczarowaniach.
Ewa chce przetrwać i zaopiekować się siostrą. Staje się twarda. Ma wyrzuty sumienia, spowiada się w kościele, wie, że traci godność, ale gotowa jest iść do celu — do wolności, do Kalifornii, do dobrobytu — po trupach innych. I może to właśnie jest w w tym filmie najciekawsze. Grey broni swoją bohaterkę, ale nie tworzy portretu utkanego z jasnych barw. Pokazuje, jak wiele determinacji musieli mieć emigranci, by zadomowić się na swojej ziemi obiecanej. A droga do szczęścia nieraz związana była z upokorzeniami i ustępstwami moralnymi. Z tego filmu wyłania się inny obraz emigracji niż z listów do rodzin zbieranych przez Floriana Znanieckiego.
— Choć moja rodzina pochodziła z Rosji, zdecydowałem się, by Ewa była emigrantką z Polski — mówi James Grey. — Dzięki temu jest katoliczką, a ta religia niesie wiarę w odkupienie grzechów i przebaczenie.