Jest rok 1992. Wspierana przez Rosję Abchazja walczy o oderwanie się od Gruzji. Wojna nie oszczędza nikogo, weszła już do wiejskich domów. Także należących do Estończyków, którzy osiedlili się tu ponad wiek temu. Ale teraz opuszczają Abchazję w popłochu i wracają do kraju.
Czas wojny
W wyludnionej wsi, w której toczy się akcja „Mandarynek" Zazy Urushadzego, zostało tylko dwóch mężczyzn. Margus chce zebrać z drzew owoce. Jest plantatorem, to jego obowiązek. Stary stolarz Ivo robi dla niego skrzynki. Jego córka i wnuczka dawno opuściły Abchazję, on, wrośnięty w ziemię, na której się urodził, nie wyobraża sobie życia gdzie indziej. Z tym miejscem związane są jego wspomnienia, tu pochował żonę i syna.
Gdy w pobliżu dochodzi do strzelaniny, Ivo zajmuje się rannym Czeczenem, który jako najemnik walczył po abchaskiej stronie. Ale grzebiąc ciała pozostałych ofiar, orientuje się, że życie tli się jeszcze w ciężko rannym, nieprzytomnym Gruzinie. Też zabiera go do domu, kładzie na łóżko w drugim pokoju. „Kogo przytaszczyłeś, dziadku? – pyta Czeczen. – Pojebało cię? Nie masz co go kurować. I tak go zabiję".
Tak zaczyna się film 48-letniego Zazy Urushadzego. Czeczen Ahmed i Gruzin Niko są wrogami. Dzieli ich wszystko – światopogląd, religia, status społeczny, nawet rodzaj muzyki, w jakiej rośli i jaką lubią. Stoją po dwóch stronach barykady, nienawidzą się. Ale wylizują się z ciężkich ran pod jednym dachem. Staremu Ivo, który im obu uratował życie, przysięgli tylko tyle, że się nie pozabijają, dopóki są w jego domu.