Barbara Hollender
„Panie Dulskie" nie są na szczęście nudną ekranizacją szkolnej lektury. To inteligentna „wariacja na temat". Bajon sportretował mieszczańską warstwę ze wszystkimi jej przywarami, ale i zaletami.
Opowieść o paniczu, który pod okiem mamusi robi dziecko służącej? Coś takiego nie mogłoby się dzisiaj na ekranie obronić. Ale Filip Bajon potrafi spojrzeć na szacowne, acz lekko zmurszałe, dzieła z historii literatury świeżym okiem. I tak jak wcześniej uwspółcześnił „Przedwiośnie" Żeromskiego, tak teraz odkurzył dramat Gabrieli Zapolskiej.
Punkt wyjścia „Pań Dulskich" jest współczesny. Do rodzinnego domu przyjeżdża Melania, młoda reżyserka. Przywozi ze sobą Szwajcara, profesora psychiatrii Rainera Dulsky'ego. On szuka swoich korzeni, ona tematu na film. „Tak się teraz filmy robi: o rodzinie, ojcach donosicielach, o tym, co się wymiecie spod dywanu" – mówi. Odkrywa domowe tajemnice, także te sprzed kilkudziesięciu lat.
Panią Dulską z dramatu Zapolskiej z początku wieku XX gra Krystyna Janda. Ale potem są kolejne. Katarzyna Figura jako córka, która w dzieciństwie widziała dramat brata i służącej Hanki, a potem wykorzystywała rodzinną tragedię, żeby matkę szantażować. No i Maja Ostaszewska jako współczesna Dulska – niby już zupełnie inna: zbuntowana, bezkompromisowa. Ale czy na pewno? Pod koniec filmu zobaczymy, jak przejdzie obojętnie obok żebraka. Jak kiedyś jej babka.
Bajon kreśli portret ludzi, którzy sami o sobie mówią: „Dulscy zawsze byli z boku: listów nie podpisywali, w podziemiu nie walczyli, o Holokauście się z filmu dowiedzieli, w »Solidarności« też nie byli". Ludzi, którzy próbowali w miarę bezpiecznie przetrwać dziejowe burze. Raz ukrywając rodzinny skandal i w czterech ścianach piorąc brudy, raz bezgłośnie śpiewając kolędy, żeby nie narazić się ludowej władzy. Zakłamani, pełni hipokryzji, „ostrożni" mieszczanie budzą odrazę.
Bajon przygląda im się z dystansem i humorem. Ale też oddaje im sprawiedliwość. To warstwa zanurzona w tradycji. Obraz Rodakowskiego, na chwilę zdjęty ze ściany, wkrótce na nią powróci, w rozmowie pojawią się kwiaty Boznańskiej, a kolęda śpiewana ściszonym głosem przetrwa w pamięci i kiedyś zabrzmi głośno. Takie właśnie panie Dulskie, choć czasem, kosztem moralności i zamiatania spraw pod dywan, chroniły wartość rodziny i tradycji. To również dzięki nim polskie społeczeństwo przetrwało dziejowe burze, zachowując tożsamość.
Jest zresztą w bardzo sprawnie zrealizowanych i świetnie zagranych „Paniach Dulskich" jeszcze inna refleksja. Już na początku filmu kamera podjeżdża do drzwi. Zamkniętych. Za nimi kryje się niejedna tajemnica. Nie trzeba, jak Seidl, schodzić z kamerą do piwnicy, żeby poznać to, co głęboko ukryte. Czasem wystarczy uchylić te eleganckie frontowe drzwi.