Facet w błękitnej, cekinowej marynarce zakłada na szyję grubą pętlę. Wykopuje krzesło i... Nie, nie dusi się. Fruwa. Unoszą go w powietrzu balony napełnione helem. Samobójca w stanie nieważkości to Oskar Dawicki. Gwiazdor polskiej sceny sztuki i filmu „Performer". Właśnie wchodzi na ekrany jego filmowy portret.
„Performer" – filmowe dokonanie Łukasza Rondudy i Macieja Sobieszczańskiego, bo wspólnie odpowiadają za reżyserię i scenariusz – miał być fabułą i zarazem dokumentem o procesie kreacji. Nie wyszło.
Widz niezorientowany w układach na polu sztuk wizualnych nie pojmie, kto kogo gra, a kto jest sobą; co jest rejestracją performance'ów, co improwizacją przed kamerą; do czego aluzjami są niektóre wypowiedzi i akcje; gdzie kończy się scenariusz, a zaczyna cytat.
Łukasz Ronduda w dużej mierze oparł scenariusz na opublikowanym pięć lat wcześniej utworze literacko-konceptualnym „W połowie puste" (napisanym wspólnie z Łukaszem Gorczycą, prowadzącym galerię Raster, w której stajni jest Dawicki). Bez tej podpórki nie sposób rozszyfrować większości scen.
Film doskonale oddaje nihilizm, cynizm i pustkę obecnej sztuki, bo sam jest tupeciarski, nihilistyczny i pozbawiony treści. Męczy, tak jak męczące bywają wystawy. Dialogi rażą (albo śmieszą) napuszeniem, podobnie jak pseudointelektualny bełkot ludzi z artystycznej orbity.
Film zaczyna się przejazdem kamery po salach i eksponatach warszawskiego Muzeum Narodowego. Zastyga na lśniącej smokingowej marynarze. Od przywdziania tego tandetnego, już nadgryzionego zębem czasu ciucha zawsze zaczynają się performance Oskara Dawickiego.
Kariera obecnie 44-letniego artysty zaczęła się w połowie lat 90. Wtedy nabył cekinową marynarę i znalazł pomysł na siebie. Ubrany w ostentacyjnie kiczowaty strój Dawicki niejako traci tożsamość. Uosabia sztukę. Przemawia w jej imieniu, łka, upokarza się, przeprasza, nie rozumie jej, ucieka przed nią w śmierć...