W prologu każdego odcinka obserwujemy serię niepokojących, pozornie niezwiązanych ze sobą zdarzeń. W Peru rybak pływający swoją łupiną po wodach Pacyfiku zostaje zaduszony przez ławicę ryb. W kanadyjskim Vancouver orki robią się coraz bardziej agresywne i atakują ludzi na łodziach. Na północy Francji agresywny homar „strzela” tajemniczą toksyną w kucharza, który właśnie zamierzał go ugotować. Weneckie kanały opanowują hordy meduz, a w Afryce Południowej morskie wioski zalewają chmary krabów, siejąc panikę i zniszczenie.
Czy to jakaś ponadgatunkowa zmowa przeciwko człowiekowi? Bzdura, przekonują naukowcy i uspokajają opinię publiczną. Choć nie wszyscy. Młodsi badacze mają więcej wątpliwości niż „stara szkoła”. Czy faktycznie nie ma się czego obawiać, czy może zaraz z szelfu kontynentalnego wyłoni się zombi oblepiony glonami?
Z Rzymu do roju
– Czytając powieść Franka Schätzinga z 2004 r., uświadomiłem sobie, że nie możemy nakręcić adaptacji skupionej na naukowcach badających nieznane zjawisko. Tego nie dałoby się pokazać atrakcyjnie na ekranie – tłumaczy „Rzeczpospolitej” Frank Doelger, producent wykonawczy i tzw. showrunner odpowiedzialny za wszystkie odcinki „Odwetu oceanu”. – Uznałem, że ekranizacja musi wpisywać się w gatunek filmu o potworach (monster movie). Przez osiem części skupiamy się na grupie bohaterów, którzy próbują wyjaśnić, o jakiego tajemniczego potwora chodzi – tłumaczy.
W Niemczech „Odwet oceanu” okazał się hitem i w telewizji ZDF miał oglądalność rzędu 10 milionów
Doelger to sześciokrotny laureat telewizyjnej nagrody Emmy. Zdobywał je za głośne seriale („Gra o tron”, „John Adams”) oraz film „W czasie burzy” o Churchillu. Pracował też przy „Rzymie”, więc można śmiało nazwać go ekspertem od produkcji historyczno-kostiumowych. Przy „Odwecie oceanu” („The Swarm”, dosłownie: rój), nad którym pracę zaczął jeszcze przed pandemicznym 2020 r., czekały go innego rodzaju wyzwania.