Orzeł. Ostatni patrol
Jeszcze jeden wojenny film? Tak, ale jak wymykający się wszelkim szablonom. Znakomity operator i dokumentalista Jacek Bławut wrócił do jednej z niewyjaśnianych tajemnic II wojny światowej. Supernowoczesny jak na swój czas polski okręt podwodny „Orzeł” w 1939 roku w maju 1940 zatonął podczas patroli na Morzu Północnym razem z całą załogą. Do dzisiaj nie odnaleziono wraku statku. Powstało kilka hipotez na temat jego katastrofy, ale żadna nie została do końca zweryfikowana ani potwierdzona.
Zrealizowany przez Jacka Bławuta „Orzeł. Ostatni patrol” to film ogromnie poruszający. W klaustrofobicznej scenerii podwodnego okrętu rozgrywa się dramat ludzi, którzy muszą i chcą wypełnić swoje zadanie. Bronią ojczyzny. Ale przecież są świadomi, że każdy patrol może być tym ostatnim. Któryś z recenzentów napisał po festiwalu gdyńskim, że reżyser nie potrafił scharakteryzować bohaterów, sprawić, byśmy wiedzieli o nich więcej. Nic podobnego. W „Orle...” jest bohater zbiorowy. Załoga okrętu. Każda retrospekcja rozbijałaby klimat filmu. A przecież nie jest prawdą, że o marynarzach nic nie wiemy. Bławut po mistrzowsku ich obserwuje. Tu liczy się każdy gest, drgnienie ust, urywek rozmowy, strach kryjący się w oczach. Dwóch oficerów kiedyś kochało się w jednej kobiecie, dziecko, które widzą przez lunetę podpływając do lądu podobne jest do czyjegoś synka. Przyjęcie weselne, które odbywa się na wybrzeżu przypomina o tym, że jest życie, które zostawili na lądzie.
Ten film trzyma w napięciu. Portretuje pokolenie, które nie miało wątpliwości czy walczyć o swoją wolność. W konspiracji, w lesie, w powstaniu warszawskim, wracając do kraju przez pola Monte Cassino czy wypływając na patrole na morze usiane minami. Bławut zgromadził w swojej ekipie aktorów o pięknych, wrażliwych twarzach. Tomasz Ziętek, Mateusz Kościukiewicz, Antoni Pawlicki, Adam Woronowicz. Wszystkich trudno wymienić. Każdy ma tu swój charakter, swoją historię, swoją odpowiedzialność, swój lęk, swoją godność. I swoją świadomość. Każdy rozkaz rzucany przez dowódcę niesie dramat. Aż do tego ostatniego, tragicznego, gdy zbombardowana łódź nie ma już szansy, by wyjść na powierzchnię. A powolna śmierć przez zaduszenie, gdy zaczyna brakować powietrza do oddychania, jest straszliwa.
Film Jacka Bławuta dostał na festiwalu w Gdyni cztery nagrody: za reżyserię, montaż, dźwięk i charakteryzację. Jury nie dostrzegło znakomitych zdjęć Jolanty Dylewskiej, która z ciemności potrafi wydobyć ludzkie dramaty. Nie obiecuję lekkich dwóch godzin, ale myślę, że z niejednym widzem ten film zostanie na długo.