Żaden Argentyńczyk nie dostał literackiej Nagrody Nobla. Nawet Julio Cortazar i Jorge Luis Borges. W filmie Gastona Duprata i Mariano Cohna jej laureatem zostaje Daniel Mantovani.
– Ta nagroda z jednej strony pochlebia mi i sprawa radość, z drugiej jest dobitnym dowodem, że jako artysta wszedłem w okres schyłkowy – mówi. Pięć lat później pisarz rzeczywiście przeżywa kryzys twórczy. Może jest mu za dobrze, bo jak mówi, demokracja i szczęście są źródłem pośledniej literatury. Ta wielka rodzi się z niesprawiedliwości i przemocy tam, gdzie egzystencjalną pustkę wypełnia kreatywność.
Rodzinne miasteczko
Mantovani mieszka w Barcelonie, odcina się od zgiełku świata, nie odbiera nagród, odrzuca wszelkie zaproszenia na wykłady, uroczyste gale i spotkania. Ale nieoczekiwanie przyjmuje jedno – z rodzinnego miasteczka Salas, które chce go uczynić honorowym obywatelem. Powrót po latach na argentyńską prowincję ma być nostalgiczną podróżą do miejsca, gdzie zostawił pierwszą miłość i gdzie pochowani są jego rodzice. A także próbą zmierzenia się ze światem „niesprawiedliwości i przemocy", w którym wyrósł i który opisywał w swoich książkach.
Wyjeżdżając z Salas był bardzo młody i całe jego późniejsze życie było próbą ucieczki stamtąd. Z rzeczywistości naznaczonej małomiasteczkowymi układami, korupcją, nietolerancją.
Bohaterowie jego książek nigdy jednak Salas opuścili. Mantovani jedzie tam bez obstawy i sekretarki, która potrafi skutecznie roztoczyć nad nim parasol ochronny. I od razu wpada we wszystko, od czego chciał się odciąć. Przez 40 lat nic się w tym miejscu nie zmieniło.