[b]Jednak Polacy masowo konsumują kolejne „Ciacha”... [/b]
Nie ma co utyskiwać, bo widownia zawsze ma rację. Ale faktem jest, że dzisiaj bawi ją to, co jakiś czas temu uchodziłoby za dowcip gorszej kategorii. Nastąpiła zmiana cywilizacyjna. W socjalizmie panował snobizm na kulturę. Książki kupowało się spod lady i przywoziło zza granicy. Filmy były cenzurowane, niektóre w ogóle do nas nie docierały, ale te, co trafiały na ekrany, oglądaliśmy. W dobrym tonie było znać je. Teraz w dobrym tonie jest mieć najnowszą komórkę i spędzić wieczór w klubie.
[b]W PRL-u filmowcy rozmawiali z widzami pomiędzy obrazami, ludzie odczytywali każdą aluzję. Tęskni pan za tymi czasami? [/b]
Nie, nie mogę tęsknić za nienormalną rzeczywistością zniewolonego kraju. Po prostu czekam aż nasi widzowie dojrzeją do ambitniejszych wyborów. Bo to nieprawda, że w demokracji muszą bawić tylko rzeczy proste i niewyrafinowane. Brytyjska „To właśnie miłość” jest obrazem lekkim, a jednocześnie finezyjnym. Można robić rozrywkę z klasą i odnosić sukcesy.
[b]Ale może na ten przejściowy czas jest pan za ambitny? [/b]
30 lat temu słyszałem: „Inna publiczność chodzi na „Człowieka z żelaza”, a inna na pana komedie.” Byłem facetem od rozśmieszania, który robił swoje na uboczu wielkiej kinematografii Kieślowskiego, Zanussiego, Wajdy... Teraz nagle jestem zbyt ambitny. Dziwnie się z tym czuję. Stałem się reżyserem niby popularnym, ale też trochę niszowym.