Facet od rozśmieszania

Juliusz Machulski krytykuje współczesne polskie komedie i opowiada o swoim najnowszym filmie „Kołysanka”

Publikacja: 10.02.2010 18:22

Juliusz Machulski

Juliusz Machulski

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

[b]PRO

[link=http://www.rp.pl/artykul/9146,432068_PRO__Pyszna_komedia_o_wielu_smakach.html]Barbara Hollender: Pyszna komedia o wielu smakach[/link]

KONTRA

[link=http://www.rp.pl/artykul/9131,432070_KONTRA____Zmarnowany_pomysl_na_dobry_pastisz.html]Rafał Świątek: Zmarnowany pomysł na dobry pastisz[/link][/b]

[b]Rz:[/b] 30 lat temu bawił pan Polaków jako jeden z nielicznych, bo komedie uważano w PRL-u za gatunek pośledni. Dzisiaj filmowa rozrywka jest u nas bardzo popularna, stając się niemal przemysłem.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/artykul/427790,431987_Samotna_wyspa_w_oceanie_tandety.html]Komentarz wideo[/link] [/wyimek]

[b]Juliusz Machulski:[/b] Niestety, ten — jak to pani nazwała — „przemysł”, jest dość mizerny. Przypomina raczej skok na kasę, a nie sztukę filmową. Bardzo niewielu producentów ma filmowe wykształcenie. Nasi producenci są albo menedżerami, którzy dotarli do kina z innej branży albo biznesmenami, którzy przyszli znikąd i w kinie postanowili pomnożyć swoje pieniądze. A to nie takie proste.

[b] Jak twórca „Vabanków” i „Seksmisji” ocenia współczesne polskie filmy rozrywkowe? [/b]

Coraz mniej rozumiem, dlaczego niektóre tytuły, jak „Lejdis” czy „Ciacho” stają się hitami. Może się zestrzałem, ale ten typ humoru do mnie nie trafia. Poza tym to nie są filmy, tylko składanki skeczy. Słabe sceny w poszukiwaniu scenariusza.

[b]Nie sądzi pan, że polski przemysł rozrywkowy jest bardzo cyniczny? Twórcy wielu komedii romantycznych w gruncie rzeczy gardzą widzem, robiąc dla niego filmy gorsze niż sami chcieliby oglądać. [/b]

To się zemści. Widz się kiedyś odwróci.

[b]Jednak Polacy masowo konsumują kolejne „Ciacha”... [/b]

Nie ma co utyskiwać, bo widownia zawsze ma rację. Ale faktem jest, że dzisiaj bawi ją to, co jakiś czas temu uchodziłoby za dowcip gorszej kategorii. Nastąpiła zmiana cywilizacyjna. W socjalizmie panował snobizm na kulturę. Książki kupowało się spod lady i przywoziło zza granicy. Filmy były cenzurowane, niektóre w ogóle do nas nie docierały, ale te, co trafiały na ekrany, oglądaliśmy. W dobrym tonie było znać je. Teraz w dobrym tonie jest mieć najnowszą komórkę i spędzić wieczór w klubie.

[b]W PRL-u filmowcy rozmawiali z widzami pomiędzy obrazami, ludzie odczytywali każdą aluzję. Tęskni pan za tymi czasami? [/b]

Nie, nie mogę tęsknić za nienormalną rzeczywistością zniewolonego kraju. Po prostu czekam aż nasi widzowie dojrzeją do ambitniejszych wyborów. Bo to nieprawda, że w demokracji muszą bawić tylko rzeczy proste i niewyrafinowane. Brytyjska „To właśnie miłość” jest obrazem lekkim, a jednocześnie finezyjnym. Można robić rozrywkę z klasą i odnosić sukcesy.

[b]Ale może na ten przejściowy czas jest pan za ambitny? [/b]

30 lat temu słyszałem: „Inna publiczność chodzi na „Człowieka z żelaza”, a inna na pana komedie.” Byłem facetem od rozśmieszania, który robił swoje na uboczu wielkiej kinematografii Kieślowskiego, Zanussiego, Wajdy... Teraz nagle jestem zbyt ambitny. Dziwnie się z tym czuję. Stałem się reżyserem niby popularnym, ale też trochę niszowym.

[b]Pana komedia romantyczna „Ile waży koń trojański?” miała dobre recenzje i 600-tys. widzów. A „Lejdis” — 2,5 mln. [/b]

To był jakiś fenomen związany ze zjawiskiem cosmo girls. Ale mnie nie interesują jednorazówki. Czy ktoś za ileś lat będzie chciał oglądać te wszystkie „To nie tak, jak myślisz, kotku”, czy „Nie kłam, kochanie”? „Seksmisja” chodzi w telewizjach do dzisiaj. Poza tym widzowie mnie znają. A pamięta pani, kto zrobił komedie ostatnich lat? Producenci nawet nie umieszczają nazwisk reżyserów na plakatach. Reżyser staje się nieważny, jak w telenoweli.

[b]Telenowele w ogóle zainfekowały kinową rozrywkę. W komediach romantycznych grają na ogół gwiazdki znane z małego ekranu. Pan się wyłamuje. Poza Iloną Ostrowską właściwie nie zatrudnia pan aktorów serialowych. [/b]

Szukam zawodowców. Teraz obsadzanie filmów zamienia się w deale: dziewczyna zagrała w serialu, wystąpiła w „Tańcu z gwiazdami”, trzeba na nią stawiać. To zjadanie własnego ogona. Ja jestem starej daty. Uważam, że obsadę dobiera się pod scenariusz, a nie pod kasę i interes producenta. Dzięki temu w moich filmach narodziło się kilka gwiazd — choćby Borys Szyc czy Robert Więckiewicz. Ci znani też kiedyś byli nieznani.

[b]Panu też zdarzyło się zrobić serial. [/b]

Wtedy nie miałem wyjścia. Studio “Zebra” stało na skraju bankructwa. Ten serial mnie ratował. To były tylko dwa sezony po 13 odcinków. Po drugie — pilnowałem, żeby „Matki, żony, kochanki” trzymały poziom. A w telewizji nie jest to łatwe. Także w przypadku obrazów kinowych, których stacje są producentami. Kiedy pracowałem dla jednej z anten, jej szefowie wydelegowali do opieki nad produkcją specjalnego człowieka, który wiedział o filmie znacznie mniej niż ja, ale stale dawał mi wskazówki. Ja sobie z nim jakoś poradziłem, jednak wyobrażam sobie, jakie piekło musi przeżyć młody reżyser. W telewizjach reżyserzy są tylko wynajętymi wykonawcami. Dlatego sam produkuję swoje filmy.

[b]Ale dzisiaj trudno zamknąć budżet bez pieniędzy telewizyjnych. [/b]

Jakoś nam się to w zespole „Zebra” udaje. Wolałbym nic nie robić, niż znów znosić uwagi kogoś, kto może ciut zna się na marketingu, ale nie zależy mu na jakości filmu.

[b] To co dalej z polską rozrywką? [/b]

Jesteśmy jak młode wino, które musi dojrzeć. Cywilizujemy się, otwieramy na świat, wyjeżdżamy. Jest wolność, więc wiele zależy od nas. Tylko że we Francji „Jeszcze dalej niż północ” ogląda 20 mln. osób. U nas ludzie rzadko chodzą do kina. Ale to się zmieni. Wtedy może też wrócą do kina scenarzyści. Na razie naszej rozrywce bardziej nawet niż pieniędzy brakuje pomysłów. Powielanie schematów do niczego nie doprowadzi. Widzów trzeba zaskakiwać.

[b]Dlatego zrobił pan „Kołysankę” — horror z elementami alegorycznej komedii społecznej? [/b]

Nazwijmy to raczej komedią niesamowitą. Pierwszy raz postanowiłem nakręcić coś bardzo stylowego. Zabawić się formą.

[b] A co z pana innymi planami — z filmami o Nowaku-Jeziorańskim, o powstaniu warszawskim? [/b]

W Teatrze Telewizji przygotowałem „Przerwanie działań wojennych” o negocjowaniu kapitulacji po powstaniu 44 roku. Na fabułę o powstaniu jeszcze nas nie stać. Bo ona musi kosztować 100 mln zł. Anglicy, Amerykanie, Francuzi nauczyli nas, że obraz wojenny powinien być naturalistyczny.

Inaczej wychodzi teatr w stylu „Twierdzy szyfrów”. Wojna to plener, to czołg, który strzela, a nie tylko rozmowy w pokojach. Dlatego takie filmy będzie można robić dopiero wtedy, gdy do kin wróci masowa publiczność. I gdy zrozumiemy, że 100 mln na ważny temat to nie ekstrawagancja. Tyle samo kosztują trzy nasze helikoptery w Iraku.

[ramka][b]Juliusz Machulski[/b]

Mistrz pastiszów i gatunkowych kolaży. Imponuje rzadko spotykanym w polskim kinie wyczuciem konwencji i warsztatową sprawnością. W 1995 roku jego „Girl Guide" zdobył Złote Lwy na festiwalu w Gdyni. Jednak najsłynniejsze filmy Machuskiego to: „Vabank" (1981), „Seksmisja" 1983), „Kingsajz” 1987) i „Kiler" (1997).[/ramka]

[b]PRO

[link=http://www.rp.pl/artykul/9146,432068_PRO__Pyszna_komedia_o_wielu_smakach.html]Barbara Hollender: Pyszna komedia o wielu smakach[/link]

Pozostało 98% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu