Filmy George’a A. Romero – zwłaszcza cykl o żywych trupach – były nie tylko świetnie skonstruowanymi dreszczowcami, które na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego stulecia szokowały drastycznością i mroczną atmosferą.
Romero stawiał w nich również mocną diagnozę na temat międzyludzkich relacji podszytych okrucieństwem i nieufnością. Jego spostrzeżenia znakomicie wpisywały się w klimat czasów, gdy Ameryka nie potrafiła uporać się z wietnamską traumą i kryzysem demokracji.
Jednak ich współczesne przeróbki są pozbawione sensu. Nie ma w nich ambicji odzwierciedlenia społecznych nastrojów. Jest tylko chęć zabawy konwencją i epatowania makabrą.
To główna słabość „Opętanych” Brecka Eisnera. Film, który na przykładzie fabuły o zamkniętej społeczności mógł pokazać, jak rodzi się szaleństwo tłumu, został przez reżysera potraktowany jako pretekst do powielenia najbardziej oklepanych schematów kina grozy klasy B.
Najgorsze, że Eisnerowi brakuje nie tylko wyczucia w ich stosowaniu – kilkakrotnie ogrywa te same rozwiązania, co ukatrupia napięcie – ale także konsekwencji w prowadzeniu fabuły. Niektóre zwroty akcji i zachowania bohaterów są tak absurdalne, że wywołują śmiech zamiast dreszczy.