Bo molochy sprowadzają pracownika do roli anonimowego trybiku w bezbłędnie działającej machinie, całkowicie podporządkowując go swoim regułom.
O takim zdehumanizowanym świecie opowiadał Tony Gilroy w filmie "Michael Clayton", który niedawno dostał aż siedem nominacji do Oscara. "Metoda" nakręcona na podstawie sztuki Jordi Galcerana Ferrera powstała dwa lata wcześniej.
O kierowniczy etat w wielkiej korporacji ubiegały się setki kandydatów. Teraz zostało tylko siedmioro najlepszych. Pięciu mężczyzn i dwie kobiety. Siedzą zamknięci w przeszklonym, nowoczesnym pomieszczeniu na 35. piętrze wieżowca. Mają być testowani tajemniczą metodą Gronholma. Ich spotkanie zamienia się w jakąś szaloną grę rodem z "Big Brothera". Bliżej nieokreśleni psycholodzy wyznaczają im kolejne zadania, a oni mają je wykonywać, eliminując kolejnych rywali.
To już nie jest ocena kwalifikacji kandydatów – na ostatnim etapie w stawce pozostali tylko najlepiej wykształceni i przygotowani do objęcia prestiżowego stanowiska. Chodzi raczej o sprawdzenie lojalności wobec firmy, uległości, umiejętności dostosowywania się do sytuacji. Jakby ktoś chciał zapytać: "Ile możesz zrobić i jak dalece potrafisz wyrzec się siebie, by zdobyć tę pracę?". W niewielkiej grupie zaczynają się dziać rzeczy okropne: ludzie szczują się nawzajem, zdobywają zaufanie innej osoby po to, by za chwilę je zawieść, bezwzględnie wykorzystują każdą chwilę słabości przeciwnika. Tu nie liczy się nic, przestają obowiązywać jakiekolwiek zasady moralne. Ważne jest jedno: Wielki Brat patrzy, trzeba obrać taką taktykę, by wygrać. Cena nieistotna. Ale ta cena jest bardzo wysoka: to nierzadko sprzeniewierzenie się sobie, upokorzenie.
Marcelo Pineyro obnaża mechanizmy działania wielkiej korporacji, piętnuje cywilizację spod znaku "Big Brothera". Ale jednocześnie pokazuje nędzę ludzkiej natury. Bo to my godzimy się na tę grę, przyjmujemy narzucone nam warunki.