Gwiazdy ekranu i... estrady na Potsdamer Platz

Berliński festiwal nie ma tak gwiezdnej oprawy jak impreza canneńska. Filmy, które Hollywood przygotowuje na lato, nie są jeszcze gotowe. A i wielkie sławy amerykańskie niechętnie opuszczają Los Angeles, by trafić w sam środek niemieckiej zimy

Aktualizacja: 14.02.2008 17:47 Publikacja: 14.02.2008 15:18

Gwiazdy ekranu i... estrady na Potsdamer Platz

Foto: AP

W tym roku gwiazd jest wyjątkowo mało. Ale są. Największe poruszenie wywołali podczas otwarcia Berlinale czterej starsi panowie. Przyjechali promować film Martina Scorsese „The Rolling Stones w blasku świateł” — zapis ich koncertu w Beacon Theatre w Nowym Jorku w 2006 roku.

Pod Berlinale Palast zebrał się tłum, błyskały flesze, zewsząd słychać było krzyki: „Mick! Keith! Charlie! Ronnie!”. Ci, którzy chcieli znaleźć się tuż przy barierkach, najbliżej czerwonego dywanu, zajmowali miejsca na wieczór już o ósmej rano. Stonesi w... czarnych garniturach wyglądali wręcz nobliwie. Tylko Jagger zamiast krawata włożył na szyję żółto-zieloną apaszkę, a Keith Richards owinął głowę czerwono-czarną chustą. To była jedyna ekstrawagancja, na jaką sobie pozwolili. Poza tym dawni buntownicy wydawali się grzeczni i — co nawet dość dziwne — niemal onieśmieleni atmosferą wielkiego festiwalu filmowego.

— Czujemy się szczęśliwi, że możemy otworzyć Berlinale, zwłaszcza że po raz pierwszy dostąpił takiego zaszczytu film dokumentalny — powtarzał Jagger przy każdej okazji. — Dziękujemy Dieterowi Kosslickowi, że nas tutaj zaprosił.

Ale tak naprawdę to Kosslick, dyrektor festiwalu, powinien dziękować Stonesom. Takiego podniecenia na Potsdamer Platz dawno już nikt nie wywołał.

W blasku Stonesów grzał się ubiegłoroczny laureat Oscara za „Infiltrację” Martin Scorsese. Keith Richards, Mick Jagger i Ron Wood wychwalali współpracę z nim i tylko perkusista Charlie Watts, który słynie z małomówności, odezwał się: „Film jest fajny, ale zdjęć do niego nie cierpiałem”.

Tegoroczny festiwal upływa pod znakiem dokumentów muzycznych i gwiazd estrady. Całkowiciepodbiła dziennikarzy poetka i piosenkarka Patti Smith, która promowała obraz Stevena Sebringa „Patti Smith: Dream of Life”. Podczas konferencji prasowej opowiadała o Bobie Dylanie, polityce i o tym, jak na grobie zmarłego męża zostawiła butelkę koniaku, żeby łatwiej mu było przejść w inny wymiar.

— Przez całe lata ktoś proponował mi realizację dokumentu, zawsze odmawiałam. Dopiero Steven mnie przekonał. Może dlatego, że po śmierci dwóch najbliższych osób: brata i męża, poczułam się nieludzko samotna — wyznała szczerze.

A potem, zapytana dlaczego w filmie o niej tak mało jest muzyki, odpowiedziała: „Jeszcze wam mało? No to proszę”, i zaczęła grać na gitarze i śpiewać piosenkę „My Blakean Year”.

Największym filmowym wydarzeniem festiwalu była jak dotąd międzynarodowa premiera wyróżnionego 8 nominacjami do Oscara filmu Paula Thomasa Andersona „Aż poleje się krew”.

— Nie każcie mi tylko mówić o moich oscarowych szansach — zarzekał się Anderson, a wtórował mu w tym odtwórca głównej roli Daniel Day-Lewis. Day-Lewis mówił, jakim wyzwaniem była dla niego rola poszukiwacza ropy, który na początku ubiegłego wieku założył w Kalifornii imperium naftowe.

— Najtrudniej było mi grać z filmowym synem. Sam jestem ojcem i serce mnie bolało, gdy brałem udział w scenach, w których Plainview był dla swojego chłopca bezwzględny i okrutny. Potem małemu aktorowi Dillonowi Freasierowi próbowałem to chyba wynagrodzić poza planem, bo nagle stałem się w stosunku do niego nadopiekuńczy i nie do zniesienia. Ja też nie miałem szczęścia do ojca, ale nie dlatego, że był dla mnie zły czy okrutny. Po prostu go nie znałem — wyznał szczerze Day-Lewis.

Było to jedyne wyznanieprywatnej natury, na jakie sobie pozwolił. Na wszystkie inne osobiste pytania nie odpowiadał.

— Czytałem już o sobie takie niestworzone historie, że wolę nie dawać plotkarzom żadnej pożywki — stwierdził krótko.

Duże oczekiwania wiązali uczestnicy festiwalu z filmem „Julia” Ericka Zonki, autora „Wyśnionego życia aniołów”. Niestety, obraz oparty luźno na „Glorii” Cassavetesa, rozczarowuje. Zachwyca w nim jedynie rewelacyjna Tilda Swinton.

— Początkowo Julię miała grać Julianne Moore — mówi Zonca. — Jeździliśmy do niej trzy razy do Nowego Jorku na rozmowy. Potrzebowaliśmy ją na dziesięć tygodni. Niestety, miała dla nas tylko osiem. Stawiała twarde warunki i cały czas chciała mieć na planie swoje dzieci. W końcu zrezygnowaliśmy z niej. Spotkaliśmy się z Tildą, która zawojowała nas już w czasie pierwszego spotkania. Zaprosiła nas do domu w Szkocji, zjedliśmy obiad z jej rodziną. Zakochałem się w ekspresyjności i niebywałej energii Tildy. A poza tym jej na tej roli naprawdę zależało.

Swinton rewelacyjnie zagrała alkoholiczkę.

— Ja sama nie dotykam alkoholu — powiedziała w Berlinie. — Jak wypijam kieliszek czegokolwiek mocniejszego, natychmiast zasypiam. Ale znam wielu ludzi uzależnionych od alkoholu. Obserwuję, jak się zachowują. To aktorowi wystarcza.

Para Zonca — Swinton widać dobrze się razem poczuła, bo reżyser przygotowuje w Nowym Jorku kolejny projekt, gdzie — jak mówi — ma dla swojej nowej aktorki bardzo ciekawą rolę.

Wiele szumu zrobiłateż w Berlinie ekipa „Elegii” Isabel Coixet, nakręconej według powieści Philipa Rotha, z Benem Kingsleyem i Penelope Cruz.

— Philip Roth kocha seks, uwielbia go uprawiać i nigdy nie przeprasza — mówi autorka „Mojego życia beze mnie”. — To dość niespotykane w amerykańskiej sztuce.

Roth wyraźnie zrobił wrażenie również na odtwórczyni głównej roli Penelopie Cruz.

— Przeczytałam „Elegię” kilka lat temu i od razu pomyślałam, że cudownie byłoby zagrać Consuelę — powiedziała.

Jednak ta historia profesora zakochanego w studentce nie ma w sobie delikatności poprzednich filmów Coixet. Widzowi pozostaje rozkoszowanie się świetną grą Kingsleya i urodą Penelope Cruz.

Gwiazdy robią w Berlinie, co mogą, ale obecne kino jest zmęczone. I chyba szuka dla siebie nowych idei. A te przyniosą pewnie nowe twarze. Już dzisiaj wśród aktorów nominowanych do Oscara są: 21-letnia Ellen Page i 13-letnia Saoirse Ronan. Być może to one za rok, dwa pojawią się na czerwonych dywanach Berlina, Cannes czy Wenecji wśród pisku fanów.

Relacja z festiwalu w TVP 2, wtorek, godz. 19.35

W tym roku gwiazd jest wyjątkowo mało. Ale są. Największe poruszenie wywołali podczas otwarcia Berlinale czterej starsi panowie. Przyjechali promować film Martina Scorsese „The Rolling Stones w blasku świateł” — zapis ich koncertu w Beacon Theatre w Nowym Jorku w 2006 roku.

Pod Berlinale Palast zebrał się tłum, błyskały flesze, zewsząd słychać było krzyki: „Mick! Keith! Charlie! Ronnie!”. Ci, którzy chcieli znaleźć się tuż przy barierkach, najbliżej czerwonego dywanu, zajmowali miejsca na wieczór już o ósmej rano. Stonesi w... czarnych garniturach wyglądali wręcz nobliwie. Tylko Jagger zamiast krawata włożył na szyję żółto-zieloną apaszkę, a Keith Richards owinął głowę czerwono-czarną chustą. To była jedyna ekstrawagancja, na jaką sobie pozwolili. Poza tym dawni buntownicy wydawali się grzeczni i — co nawet dość dziwne — niemal onieśmieleni atmosferą wielkiego festiwalu filmowego.

Pozostało 86% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu