Rz: Podobno spotkanie z Ethanem i Joelem Coenami było spełnieniem pana marzeń...
Javier Bardem:
Tak. W 2000 r. pojechałem do Stanów, na festiwal filmowy w Georgii. Mój agent zakomunikował mi, że spróbuje załatwić dla mnie kontrakt w Ameryce. „Z kim najbardziej chciałbyś współpracować?” — spytał. „Z braćmi Coen” — odpowiedziałem bez namysłu, na co usłyszałem: „Poza zasięgiem. Proszę o następną sugestię”.
Coenowie rzeczywiście lubią pracować ze swoimi stałymi, zaprzyjaźnionymi aktorami. Jak więc pan, nowy, trafił do ich zespołu?
Oni często piszą scenariusze z myślą o swoich przyjaciołach. Ale tym razem mogli zaszaleć i poeksperymentować z obsadą, bo przenosili na ekran cudzą książkę. Jednego dnia odebrałem telefon z pytaniem, czy czytałem powieść Cormaca McCarthy’ego. I to był jeden z najwspanialszych dni w moim zawodowym życiu. Choć nie ukrywam, że początkowo ta rola mnie onieśmielała. Już na planie pytałem Coenów: „Co ja tu robię? Słabo mówię po angielsku, nie mam prawa jazdy i nienawidzę broni!”. Ale oni byli przekonani, że sobie poradzę.