Mój dom jest w Hiszpanii

Kino jest wielkim kłamstwem. W teatrze wiem, co gram. W kinie coś robię, a reżyser może to wyrzucić i wkleić ujęcie nieba albo zacząć następną scenę. Wtedy przestaję nad swoją rolą panować

Publikacja: 15.02.2008 08:41

Mój dom jest w Hiszpanii

Foto: Reuters

Rz: Podobno spotkanie z Ethanem i Joelem Coenami było spełnieniem pana marzeń...

Javier Bardem:

Tak. W 2000 r. pojechałem do Stanów, na festiwal filmowy w Georgii. Mój agent zakomunikował mi, że spróbuje załatwić dla mnie kontrakt w Ameryce. „Z kim najbardziej chciałbyś współpracować?” — spytał. „Z braćmi Coen” — odpowiedziałem bez namysłu, na co usłyszałem: „Poza zasięgiem. Proszę o następną sugestię”.

Coenowie rzeczywiście lubią pracować ze swoimi stałymi, zaprzyjaźnionymi aktorami. Jak więc pan, nowy, trafił do ich zespołu?

Oni często piszą scenariusze z myślą o swoich przyjaciołach. Ale tym razem mogli zaszaleć i poeksperymentować z obsadą, bo przenosili na ekran cudzą książkę. Jednego dnia odebrałem telefon z pytaniem, czy czytałem powieść Cormaca McCarthy’ego. I to był jeden z najwspanialszych dni w moim zawodowym życiu. Choć nie ukrywam, że początkowo ta rola mnie onieśmielała. Już na planie pytałem Coenów: „Co ja tu robię? Słabo mówię po angielsku, nie mam prawa jazdy i nienawidzę broni!”. Ale oni byli przekonani, że sobie poradzę.

Aktorzy lubią grać ludzi złamanych, niejednoznacznych, starają się nawet w czarnych charakterach doszukiwać cech pozytywnych, choćby jakiejś tęsknoty. Tymczasem pana bohater z „To nie jest kraj dla starych ludzi” przypomina monolit. Jest uosobieniem zła.

Założyłem sobie, że nie gram człowieka z krwi i kości, tylko symbol. Staraliśmy się z Coenami wymyślić klucz do tej postaci. Długo zastanawialiśmy się, jak powinien wyglądać i poruszać się. Kiedy wymyśliliśmy mu tę dziwną fryzurę z grzywką, wiedziałem, że go mam. Chigurh zaczął przypominać psychopatę i to mi bardzo pomogło. Zwłaszcza że grając w języku angielskim, przywiązuję dużą wagę do wyglądu i mowy ciała.

Nie przeszkadza panu potworna przemoc, która pojawia się razem z panem na ekranie?

Nie, bo Coenowie nią nie epatują. Ona ma swoje uzasadnienie.

Czy teraz, po sukcesie w filmie Coenów, myśli pan poważnie o amerykańskiej karierze?

Nawet bardzo poważnie. Ale to nie znaczy, że chcę rzucić całe moje dotychczasowe życie i przenieść się do Los Angeles. Na taki krok, jaki kiedyś uczynił Antonio Banderas, nie umiem się zdobyć.

Europa zresztą ciągle jest w stanie zaoferować artystom ciekawe role. Takie choćby, jakie grał pan u Almodóvara i Luny. Albo niedawno w filmie Amenabara, gdzie był pan walczącym o prawo do śmierci, przykutym do łóżka, sparaliżowanym człowiekiem. Czy „zżycie się” z taką postacią dużo aktora kosztuje?

Fizycznie nie. Można się nauczyć reagować na otoczenie bez wykorzystywania jakichkolwiek gestów. Ale mordęgą jest wczucie się w psychikę kogoś, kto leży całkowicie sparaliżowany od 30 lat. Co taki człowiek myśli i czuje? Straszne. Ale jednocześnie dostałem wtedy wielką lekcję życia i miłości. Może to zabrzmi jak banał, ale taki film zmienia człowieka. Zwłaszcza że Ramon Sampedro istniał naprawdę.

Nie sądzi pan, że bardzo trudno byłoby namówić na sfinansowanie takiej opowieści producenta amerykańskiego? Przecież nowojorczyk Julian Schnabel, realizując dwa lata później „Motyl i skafander”, też przyjechał do Europy i zrobił swój film w koprodukcji z Francją.

Wierzę w kino Starego Kontynentu, ale myślę, że nie doceniamy Amerykanów. Patrzymy na nich przez pryzmat repertuaru multipleksów i listy kasowych przebojów, na której królują hity adresowane do mało wymagającej widowni. A tymczasem nawet w samym Hollywoodzie powstają wartościowe filmy.

Pan rzeczywiście na nie trafia.

Źle rokujące projekty odrzucam. Kontrakty aktorskie zobowiązują dziś wykonawców do promocji filmów, trwającej nawet kilka miesięcy. Wie pani, co się czuje, kiedy trzeba robić dobrą minę do złej gry i bronić czegoś, w co samemu się nie wierzy? Poza tym nie po to zostałem aktorem, żeby grać w marnych filmach. Niezależnie od tego, po której stronie oceanu powstają.

Wychował się pan za kulisami teatru. Rozumiem więc, że wybór zawodu był naturalnym podtrzymaniem rodzinnej tradycji.

Moi rodzice i dziadkowie byli aktorami, jeszcze w czasach, gdy komediantów nie chowano w święconej ziemi. Matka często zabierała mnie ze sobą do roboty. Wcześnie więc zrozumiałem, ile radości daje ten zawód. Matka strasznie się denerwowała przed każdą premierą, ale potem wychodziła na scenę i rozkwitała. Uwielbiała grać.

Czy potem kibicowała pana karierze?

Tak. Pamiętam, jak ją zaprosiłem do Los Angeles, gdy dostałem nominację za rolę w „Zanim zapadnie noc”. Była zrozpaczona, że nie zdobyłem statuetki. Powiedziała: „Chcę stąd wyjść”. Pojechaliśmy na przyjęcie „Amorres perros”, którego twórcy też tamtego wieczoru przegrali. Matka zawsze bardzo mocno przeżywała moje sukcesy. Choć były chwile, gdy czuła się lekko zakłopotana. Kiedy zobaczyła mnie w filmie Luny „Złote jaja”, gdzie uczestniczyłem w dość mocnych scenach erotycznych, skomentowała: „Może byś nieco inaczej dobierał sobie repertuar...”. Ale powiedziała to żartem, bo w końcu jako aktorka doskonale zdaje sobie sprawę, że kino to życie a seks jest jego nieodłączną częścią.

W „Zanim zapadnie noc” zagrał pan Reinaldo Arenasa, homoseksualistę, poetę, który umarł na AIDS. Już wtedy otarł się pan o bohatera na granicy śmierci.

W szkołach teatralnych uczą, jak udawać umieranie — nagłe, od wystrzału albo na łożu śmierci. Ale nikt nie uczy, jak pokazać na ekranie powolne odchodzenie, jak zagrać fazy oswajania się ze śmiercią. Wie pani, jak się wtedy przygotowywałem do roli? Na okrągło oglądałem „Filadelfię” z Tomem Hanksem. I kiedy potem dostałem tę nominację do Oscara i siedziałem podczas ceremonii kilka krzeseł od niego, czułem się onieśmielony i szczęśliwy.

Nie miał pan więc żalu, że to nie panu przypadł w udziale Oscar?

Ale skąd! Zastanawiałem się potem nad rozczarowaniem mojej matki. I mam wrażenie, że wynikało ono z nastroju chwili. Jak człowiek znajdzie się na tej sali, gdzie powietrze aż wibruje od napięcia, to nagle zaczyna myśleć, że nie ma na świecie niczego ważniejszego od tej małej, złotej figurki rycerza wspartego na filmowej rolce. Ale wystarczy trochę ochłonąć, żeby wróciło poczucie realizmu. I wtedy ta statuetka nie wydaje się tak bardzo potrzebna do dalszego istnienia.

A co jest dla aktora niezbędne?

Piękne scenariusze i fantastyczni artyści wokół. I jeszcze trochę wiary w siebie, żeby się nie załamać.

Załamać? Dlaczego?

Bo proszę pamiętać, że, grając, wykonawca chce osiągnąć jakiś efekt. A potem, widząc siebie na ekranie, na ogół stwierdza, że się nie udało. Dlatego staram się swoich filmów nie oglądać. Chyba że po kilku latach, gdy zacierają się w pamięci chwile spędzone na planie i wszystkie nadzieje, jakie w roli pokładałem. Jest też coś jeszcze: kino jest wielkim kłamstwem. W teatrze wiem, co gram. W kinie coś robię, a reżyser może to wyrzucić i wkleić ujęcie nieba albo zacząć następną scenę. Wtedy przestaję nad swoją rolą panować. Dlatego trzeba pracować z ludźmi, do których ma się zaufanie.

Coraz rzadziej gra pan w rodzinnym kraju.

Hiszpania ma niewielki przemysł filmowy, nie dostaję zbyt wielu propozycji. Może zresztą po tej kolejnej nominacji do Oscara i kilku amerykańskich filmach budzę w reżyserach z mojego kraju jakiś dziwny lęk i niechęć. Patrzą na mnie jak na faceta, który się sprzedał. A ja wiem, że aktor musi pracować. Widziałem, jak moja matka, wspaniała aktorka, długo była bezrobotna. To ją kompletnie zżerało. Dlatego coraz częściej muszę szukać pracy poza Hiszpanią.

I naprawdę nie myśli pan o przeprowadzce do Stanów?

O nie! Mój dom zawsze będzie w Hiszpanii.

Podobno ma pan w Madrycie kilka restauracji.

Tak. Prowadzi je moja siostra, ja służę za wabik. Ale lubię to. Po pierwsze cenię sobie dobre jedzenie. Po drugie mam dzięki temu co miesiąc przyzwoity czek, który pozwala mi nie przyjmować byle jakich ról.

Spełniło się pana marzenie, by zagrać u Coenów. Ma pan teraz jakiś następny cel?

Pracowałem z fantastycznymi ludźmi — Formanem, Allenem, Coenami. Jestem gotowy w ich filmach zagrać każdą rolę, nawet epizod z jedną linijką tekstu. Byle być blisko nich. Zawsze też będę czekał na następną propozycję od Pedro Almodóvara. Jeśli człowiek zetknie się z nim choć raz, będzie za nim tęsknił. Ale swojego największego marzenia i tak nie mam szansy spełnić, bo Federico Fellini patrzy już na nas z nieba.

Pochodzi z aktorskiej rodziny. Zadebiutował na ekranie jako sześciolatek, jeszcze będąc w szkole, grał w serialach telewizyjnych i teatrze. Jego pierwsza znacząca rola filmowa w „Szynka, szynka” Bigasa Luny uczyniła z niego symbol seksu. Potem na długi czas stał się ulubionym aktorem Luny, zagrał też w „Drżącym ciele” Pedro Almodóvara. Karierę międzynarodową zaczął dzięki kreacji w „Zanim zapadnie noc” Juliana Schnabla, gdzie zagrał kubańskiego pisarza Reinaldo Arenasa. Od tego czasu występuje w filmach amerykańskich, m.in. w „Tancerzu”Johna Malkovicha, „Duchach Goi” Milosza Formana, „Zakładniku” Michaela Manna, „Miłości w czasach zarazy” Marka Newella, „Vicky Cristina Barcelona” Woody Allena. Ale jedną z najpiękniejszych ról zagrał w „W stronę morza” Alejandro Amenabara. Według filmowych plotek wkrótce ma wystąpić w nowych filmach Francisa Forda Coppoli i Roba Marshalla.

Choć jego kariera rozwija się głównie za oceanem, mieszka w Hiszpanii. Ostatnio związany jest z Penelope Cruz.

Javier Bardem w tym tygodniu w Zone Europa: „Szynka, szynka”, sobota, godz. 1.15, „Perdita Durango”, niedziela, godz. 2.55, poniedziałek, godz. 21.40, „Drżące ciało”, czwartek, godz. 20.00

Rz: Podobno spotkanie z Ethanem i Joelem Coenami było spełnieniem pana marzeń...

Javier Bardem:

Pozostało 99% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu