Izraelski „Beaufort” Josepha Cedara to obraz przejmujący i najnowocześniej zrealizowany z całej nominowanej piątki. Cedar opowiada o zapomnianym oddziale, pozostawionym przez dowództwo na przyczółku w Libanie, w maju 2000 roku. Wojska izraelskie stacjonowały tam 18 lat. Teraz wojna się skończyła, ale żołnierze tkwią na posterunku, czekając na rozkaz odwrotu. I, już po podpisaniu rozejmu, giną od min i wybuchów. „Bardzo trudno w jednym zdaniu powiedzieć o przesłaniu filmu. Stwierdzenie, że wojna jest koszmarem, byłoby dużym uproszczeniem” – mówi Cedar, który sam ma za sobą trzy lata służby w oddziałach piechoty stacjonujących w Libanie. Na festiwalu w Berlinie dostał za reżyserię „Beaufort” Srebrnego Niedźwiedzia. To jedyny wśród nominowanych do Oscara zagranicznych tytułów, który trafił już na amerykańskie ekrany.
„12” Nikity Michałkowa jest rosyjskim odpowiednikiem „12 gniewnych ludzi”. Zamknięci w sali gimnastycznej ławnicy sądowi w poszlakowym procesie mają zadecydować, czy młody Czeczen zabił swojego ojczyma – rosyjskiego oficera. Podobnie jak w filmie Lumeta z 1958 roku, w pierwszym głosowaniu 11 mężczyzn mówi „winny”, a tylko jeden im się przeciwstawia. „12” to obraz skromny, w niczym nieprzypominający ostatnich dokonań „cara” rosyjskiego kina. Michałkow pozbywa się wielkomocarstwowych zapędów i mówi o wieloznaczności prawdy. Poprzez historie ławników wywodzących się z różnych warstw społecznych, pokazuje różne oblicza Rosji. Film zdobył dla Michałkowa specjalnego Lwa w Wenecji, a w styczniu br. otwierał festiwal Kusturicy w Kustendorf. W Rosji został uhonorowany pięcioma Złotymi Orłami (m. in. dla najlepszego filmu i za reżyserię). W kinach zarobił 6,8 mln dolarów.
Za kazachskim „Mongołem” też stoi Rosjanin – Sergiej Bodrow. Zrealizował on historyczną kolubrynę o życiu Dżyngis-chana, który na początku XIII wieku zbudował imperium mongolskie. Film, nakręcony w Centralnej Azji, jest pełen rozmachu, ma piękne zdjęcia. Powstał w koprodukcji kazachsko-rosyjsko-niemieckiej. Światową premierę miał w Toronto, był też pokazywany na festiwalach w Rzymie i Berlinie. To pierwsza w historii nominacja dla Kazachstanu, ale Rosjanie, ze względu na osobę reżysera, też jej sekundują.
Ostatniego rywala „Katynia” w drodze do Oscara polscy widzowie znają. To reprezentujący Austrię „Fałszerze” Stefana Ruzowitzkiego – opowieść o fałszerstwie, jakie pod koniec II wojny światowej przygotowywali Niemcy, chcąc wypuścić na rynek miliony podrobionych funtów i dolarów, by doprowadzić do inflacji i osłabić gospodarkę aliantów. Fabryka takich banknotów została założona w Sachsenhausen, pracowali w niej więźniowie obozu – fałszerze i drukarze z całej Europy, m.in. słynny oszust Salomon Sorowitsch. Film niesie pytanie o cenę przetrwania i o wartość godności. „Fałszerze” przeszli przez wiele festiwali, m.in. w Berlinie, Valladolid, Ghent. Zostali sprzedani do 60 krajów, na ekrany amerykańskie wejdą w czerwcu. Mają siedem nominacji do Niemieckich Nagród Filmowych.
Wydaje się, że w tym zestawie „Katyń” ma ogromne szanse na statuetkę.Sam wybór tytułów nominowanych w kategorii filmu nieangielskojęzycznego budzi jednak duże kontrowersje i nieprzychylne komentarze krytyków amerykańskich, którzy wskazują, że nie przeszły przez sito selekcjonerów najlepsze i najgłośniejsze ubiegłoroczne produkcje ze znakomitymi „4 miesiącami, 3 tygodniami i 2 dniami” Christiana Mungiu na czele.