John Hancock (Will Smith), choć odziedziczył imię i nazwisko po amerykańskim patriocie, który jako pierwszy złożył podpis pod deklaracją niepodległości, to z bohaterem narodowym nie ma nic wspólnego. Cierpi na amnezję. Nie pamięta swojej przeszłości, ale ma nadludzką moc.
Mimo to do panteonu herosów w typie Supermana też nie pasuje.
Jest opryskliwym Afroamerykaninem. Nosi powyciągane, brudne ciuchy. Nie rozstaje się z butelką whisky, więc do akcji zwykle rusza pijany. Po jego interwencjach Los Angeles przede wszystkim liczy straty, a nie cieszy się z ocalenia mieszkańców.
Hancock zmienia się, gdy ratuje Raya (Jason Bateman), speca od public relations. Ten namawia Hancocka na zmianę wizerunku. Heros daje się zamknąć w więzieniu za wyrządzone miastu szkody i czeka, aż przestępczość w Los Angeles wzrośnie, a ludzie za nim zatęsknią.
Do tego momentu film jest niezłą komedią obyczajową, która wykpiwa stereotypy i uprzedzenia wobec czarnoskórej mniejszości w Stanach. Jej siła polega na obsadzeniu w głównej roli hollywoodzkiej megagwiazdy – Willa Smitha. Aktor gra na luzie. Pierwsza połowa filmu to jego show.