Jeszcze niedawno, aby policzyć działające w Warszawie szkoły tańca, wystarczyły palce jednej ręki. Dziś jest ich podobno ponad 100. To przede wszystkim zasługa telewizji TVN, która jako pierwsza z naszych stacji w 2005 r. przeniosła na polski grunt międzynarodowy format „Taniec z gwiazdami”. Program chwycił, gromadząc w niedzielne wieczory miliony telewidzów. Kolejne edycje (choć o gwiazdy chcące zatańczyć przed kamerami coraz trudniej) utrwaliły modę na taniec.
Chcąc obcinać kupony od niewątpliwego sukcesu, TVN wyprodukowała pierwszy polski film taneczny. Co prawda amerykańskie produkcje tego nurtu, np. „W rytmie hip-hopu”, „Step Up” czy „High School Musical”, milionów do kin nie przyciągnęły, ale ich wyniki były zupełnie przyzwoite. Czy sympatycy tańca ruszą sprzed telewizorów do kin, by zobaczyć rodzimą produkcję? Twórcy „Kochaj i tańcz” zrobili wszystko, by widz znalazł na dużym ekranie to wszystko, co już zna z telewizora. A więc tancerzy, jurorów, konferansjera i dużo bardzo głośnych rytmów. Zabraknie tylko elementów współzawodnictwa.
Bowiem walka o udział w European Dancing Show, do której przystępuje młody budowlaniec, nie dramatyzuje akcji, stanowiąc jedynie hałaśliwe tło. Ale dynamiczny montaż sprawi, że uwierzymy w zdolności taneczne aktorów.
W warstwie fabularnej to naćkana nachalnymi products placement mieszanka melodramatu, bliskiego kinu okresu międzywojennego (ojciec porzuca córkę i matkę dla zagranicznej kariery, córka nie wie, kto jest jej ojcem) i komedii romantycznej (ona tuż przed ślubem poznaje innego, który zburzy jej poukładane życie).
Wszystko przewidywalne jest aż do bólu i rozciągnięte do granic wytrzymałości – zwłaszcza dla niezainteresowanych tańcem. Aktorzy grają (to jednak w stosunku do niektórych za dużo powiedziane) w różnych stylach i każdy sobie. Miko i Damięcki są sympatyczni, ale trudno uwierzyć, że coś między ich postaciami zaiskrzyło.