Powiedział mi kiedyś: „Robię filmy z poczuciem pełnej wolności, nie bacząc na to, co ktoś powie. Dzięki temu nie mam ani snów, ani koszmarów. Pozbywam się jakiejś części strachu i niepokoju, która by się pewnie inaczej we mnie zagnieździła”.
Andrzej Żuławski jest twórcą niepokornym, wyzywającym. Jego filmy jednych odrzucają, innych fascynują. Ale z pewnością nie są nijakie.
Twórca „Opętania”, „Kobiety publicznej”, „Narwanej miłości”, „Szamanki” czy „Wierności” pochodzi z artystyczno-intelektualnego klanu Żuławskich: jest synem poety, prozaika i dyplomaty Mirosława Żuławskiego, ma w swojej rodzinie pisarzy, malarzy. Wychował się we Francji, tam studiował reżyserię na IDHEC i filozofię na Sorbonie. Ale pierwsze filmy nakręcił w Polsce.
Już jego debiut „Trzecia część nocy” zaszokował publiczność. W krajobrazie filmowym zarysowanym przez szkołę polską pojawiło się dzieło obalające okupacyjne mity, którego twórca inaczej patrzył na wojnę. Żuławski stworzył na ekranie skomplikowany portret człowieka w sytuacji totalnego zagrożenia. Sięgnął także do własnych wspomnień: jego ojciec, by utrzymać rodzinę, był podczas okupacji karmicielem wszy w Instytucie Weigla.
Jeszcze bardziej szokującym obrazem okazał się „Diabeł”, w którym Żuławski rozprawił się z inną polską świętością – szlachetczyzną. Stworzył też studium zła. Akcja filmu toczyła się w 1793 roku, gdy na mocy układów rozbiorowych do Wielkopolski wkraczały pruskie wojska. Śledząc losy niedoszłego królobójcy, uratowanego przed śmiercią przez diabła, reżyser opowiedział o rozpadającym się świecie, w którym przestają obowiązywać jakiekolwiek zasady moralne i etyczne. Film interpretowany przez władze jako aluzja do Marca ’68 na wiele lat trafił na półki.