W Cannes nie czuje się strachu przed świńską grypą ani kryzysu. Po Croisette tłumy przechadzają się wśród wielkich reklam "Opowieści wigilijnej" Zemeckisa, "Nostalgii anioła" Jacksona czy "Shutter Island" Martina Scorsese.
Przed Carltonem stanął ogromny transformer z nowej produkcji Michaela Baya, a pod Grand Theatre Lumiere fotoreporterzy i gapie zajmują sobie miejsca od rana. Liczba wydanych akredytacji wzrosła w stosunku do roku ubiegłego: w ciągu najbliższych 12 dni na Lazurowe Wybrzeże zjedzie ponad 30 tys. profesjonalistów – filmowców i dystrybutorów, oraz blisko 5 tysięcy dziennikarzy.
– Nasz budżet się nie zmniejszył – mówi dyrektor Thierry Fremaux. – Mamy bardzo solidnych partnerów.
Boom panuje też na canneńskim rynku filmowym. Zgłoszono 1670 filmów fabularnych ze 120 krajów. W programie oficjalnym znalazły się 52 tytuły, w tym 20 w konkursie. Od wielkich nazwisk zapiera dech. O festiwalowe laury będzie walczyła czwórka laureatów Złotej Palmy: Lars von Trier pokaże skandalizującego "Antychrysta", Jane Campion – "Bright Star", opowieść o romansie poety Johna Keatsa z Fanny Brown, Ken Loach – biografię piłkarza Erica Cantony "Looking for Eric", a Quentin Tarantino – dramat wojenny "Bękarty wojny". Ich konkurentami do zwycięstwa będą nowe filmy Almodóvara, Anga Lee, Hanekego, Coixet, Resnaisa, Bellocchio.
Jak to się więc stało, że imprezę mistrzów zaczyna Pixarowska bajka dla dzieci? Cannes często inauguruje film komercyjny. To świadoma polityka organizatorów, którzy podkreślają, że na oblicze współczesnego kina składają się zarówno obrazy artystyczne, jak i komercja. Kilka lat temu tłumy krytyków stały w długich kolejkach, żeby wziąć udział w światowej prapremierze "Kodu da Vinci". W swej historii Cannes nie odwracało się też od animacji. W 1947 r. dostał tu nagrodę "Dumbo" Walta Disneya. W oficjalnym programie canneńskim były m.in. "Shrek" czy "Kung-fu Panda".