Na polskie ekrany wchodzą dwa mocne filmy o młodych ludziach uzależnionych od narkotyków. I o tragedii ich bliskich. Zrozpaczonych, bezsilnych, ale przecież desperacko walczących o swoje dzieci.
Poza nawiasem
W historii kina jest wiele ważnych obrazów o traumie uzależnienia. Bardzo drastycznych. Twórcy czasem przyglądali się narkomanom z obrzydzeniem i przerażeniem, czasem z niepokojem, a bywało i tak, że dostrzegali w nich buntowników niemogących znieść presji mieszczańskich norm.
Po obejrzeniu „Swobodnego jeźdźca" Dennisa Hoppera zostawał w widzach smak wolności. Po „Drugstore Cowboy" czy „Moim prywatnym Idaho" Gusa van Santa, poza przerażeniem – wspomnienie przyjaźni na dnie. Po „Narkomanach" Jerry'ego Schatzberga – wstrząsające obrazy degrengolady. W jednym z najsłynniejszych filmów, prowokacyjnym „Trainspotting", Danny Boyle sportretował ludzi żyjących poza nawiasem „normalnego" społeczeństwa. Nie zrobił z nich ludzkich szmat i nie gloryfikował. Gdy widz zaczynał czuć wstręt, reżyser pokazywał ich ludzką twarz. Gdy zaczynał rozumieć ich tęsknoty i rozkoszować się szaleństwem młodości, kazał mu patrzeć na igły zagłębiające się w żyłach, obskurne ściany melin, umierające dziecko narkomanki, męki chłopaka, który przedawkował.
Walczą i miotają się
Mocno wybrzmiały tytuły takie jak „Requiem dla snu" Darrena Aronofsky'ego czy nakręcone na podstawie książki Kai Herman „Dzieci z dworca ZOO".
W polskim kinie problemu narkomanii dotknęli m.in. Jan Kidawa-Błoński w znakomitym „Skazanym na bluesa" o Ryszardzie Riedlu, wokaliście Dżemu, czy niedawno Łukasz Palkowski w „Najlepszym". Ale jakkolwiek były ustawione akcenty, głównymi postaciami niemal we wszystkich tych obrazach stawali się ludzie uzależnieni. Hedges i Groeningen przyjmują inną perspektywę. Równoprawnymi bohaterami ich filmów są rodziny narkomanów. Ci, którzy na co dzień muszą patrzeć, jak na dno staczają się ich najbliżsi. Walczą, miotają się, a najczęściej niewiele mogą zrobić.