Mam wrażenie, że od kilku lat nad tym problemem głowią się twórcy filmów animowanych na Starym Kontynencie. Biorą na warsztat klasyczne teksty i przerabiają tak, aby odpowiadały wrażliwości współczesnego widza przyzwyczajonego do ironicznej gry z tradycją, zabawy konwencjami i pikantnych żartów. Eksperymenty kończą się najczęściej naśladownictwem przygód Shreka i jego wygadanego przyjaciela Osła. Jednak sukcesu antybajki studia DreamWorks nie udaje się powtórzyć.
Do kin weszła właśnie „Prawdziwa historia Kota w Butach”, francuska produkcja zrealizowana za pomocą trójwymiarowej animacji. Bajkę Charles’a Perrault o kocie pomagającym biednemu młynarczykowi zdobyć miłość i majątek twórcy przyozdobili kolażem rozmaitych motywów.
W filmie odnajdziemy odwołania do świata popkultury, komedii dell’arte, teatru absurdu, opery i cyrku. Tak jak w „Shreku” pojawia się również ogr, choć zamiast zielonej bulwy jest podobny do monstrum doktora Frankensteina. W tym galimatiasie artystycznych tropów zabrakło najważniejszego – sensu i wyczucia proporcji.
Zawiodła konstrukcja baśniowej opowieści, w której nie udało się połączyć różnych konwencji w spójną całość – tak aby forma nie zdominowała treści. Na tym m.in. polegał fenomen „Shreka”. Film przypominał zmyślną łamigłówkę, na którą składały się cytaty z klasycznych baśni, kina, muzycznych przebojów i popularnych programów telewizyjnych.
Można go było odczytać na wiele sposobów i świetnie się przy tym bawić. „Shrek” kpił z fabularnych schematów opowiastki dla dzieci, a zarazem okazywał się przypowieścią o potrzebie akceptacji samego siebie i przenikliwą satyrą na mechanizmy rządzące show-biznesem. Dokonał przełomu. Odświeżał bajkową tradycję, płynnie przekładając ją na język kultury popularnej, który świetnie rozumie młode pokolenie.