[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9146,356103.html]Obejrzyj więcej zdjęć[/link][/b]
Proste, ale mimo wszystko zaskakujące kino. Zamiast opowiadania o traumie Holokaustu dostajemy opowieść przepełnioną wiarą, że w świecie zniszczonym przez piekło wojny jest miejsce na człowieczeństwo, bezinteresowność. To koi ból i cierpienie, podnosi na duchu. Film wydaje się ciepły, nienachalnie optymistyczny. W tej tonacji nie ma nic niestosownego. Jest natomiast emocjonalna prawda.
Amerykański film telewizyjny Johna Kenta Harrisona, którego polską wersję kinową współfinansowali Polacy, powstał na podstawie książki „Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej" Anny Mieszkowskiej. Przypomina bohaterską postawę polskiej działaczki społecznej, która podczas niemieckiej okupacji uratowała 2,5 tysiąca dzieci z warszawskiego getta, za co została odznaczona medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
Horror umierania i okrucieństwo nazistów nie są pokazane wprost. Niemieccy żołnierze jeżdżą po getcie z kamerą. Filmują trupioblade twarze ludzi przymierających głodem, dziesiątkowanych przez tyfus. Jakby wybrali się na wycieczkę do zoo, by zarejestrować na taśmie małpy maltretowane w klatkach. Dzieci na widok mundurów kulą się pod murami. Dygocą ze strachu.
To wystarcza, by zobrazować oblicze nazistowskiej polityki ostatecznego rozwiązania. Bardziej od pokazywania zbrodni interesuje Harrisona opowieść o ludzkiej solidarności, poświęceniu i przetrwaniu.