W 1972 roku „Dziewczyny do wzięcia” z filmu Janusza Kondratiuka jechały do stolicy, żeby poderwać „miastowego” faceta. Czterdzieści lat później bohaterki „Warszawy do wzięcia” szukają tu szansy na lepsze życie. Dokument ten otrzymał główną nagrodę w konkursie krajowym Krakowskiego Festiwalu Filmowego.
Trzy bohaterki pochodzą z popegeerowskich wsi i korzystając z programu „Przystań na skarpie”, próbują zadomowić się w Warszawie. Nie mają żadnych kwalifikacji, nie potrafią sprostać wymogom pracodawców, nie nadążają za szybkim rytmem życia. Ich marzenia pękają jak bańki mydlane.
O każdej z dziewczyn widz dużo wie, realizatorki jadą z nimi do domów, rejestrują rozmowy z rodzicami, koleżankami, chłopakami. Są znakomicie podpatrzone sceny angażowania do pracy, wynajmowania mieszkania, zajęć, jak jeść nożem i widelcem. Przede wszystkim jednak są portrety dziewczyn, miasta oraz naszego czasu.
W „Warszawie do wzięcia” Karolina Bielawska i Julia Ruszkiewicz pokazały kawałek prawdy o polskiej transformacji, która przed jednymi otworzyła ogromne perspektywy, innych skazała na przegraną. I, co ważne, ten film ani przez chwilę nie kpi z bohaterek. Zrobiony został w ich obronie.
Razem z Marią Zmarz-Koczanowicz, Maciejem Drygasem, Krystianem Lupą i Andrzejem Pągowskim byłam w jury krakowskiego konkursu krajowego. Złotego Lajkonika przyznaliśmy temu filmowi jednogłośnie.